— Panie kapitanie... Może mnie pan oddać pod sąd polowy lub wprost zastrzelić, lecz nic nie jest w stanie zmienić mego postanowienia! Kształtowało się ono w wielkich cierpieniach przez długie miesiące rozmyślań i zmagań. Pan kapitan postąpi ze mną, jak zechce, może też posłać mnie na największe niebezpieczeństwo bez karabina. Wykonam każdy rozkaz, spełnię każde zlecenie i... nie polegnę!
— Nie polegniecie, ochotniku? Skąd taka pewność? — spytał Delvert, a skurcz przebiegł mu koło oczu.
— Nie polegnę! — powtórzył z siłą Nesser. — Nie polegnę i wykonam każde zadanie! Poto właśnie przyszedłem tu... na redutę. A teraz proszę o wydanie mi rozkazu dostarczenia wody, bo kompanja nie ma nic do picia!
Rozmowa ta przebudziła w mózgu Perrina jakieś myśli, lecz w znużonej, ociężałej i bólem szarpanej głowie zagubiła się natychmiast i utonęła w grząskim ni to półśnie, ni to czuwaniu nieświadomem.
Kapitan długo nie odpowiadał. Wreszcie wyciągnął dłoń do Nessera i rzucił stanowczym głosem:
— Przystaję!
Strzelcy, stojący na południowym odcinku reduty, z podziwem patrzyli na ochotnika, który, obładowany flaszkami żołnierskiemi, szybko ześlizgiwał się zboczami wąwozu i wkrótce zniknął z oczu za laskiem Fumin. Powrócił dopiero, gdy słońce stało w zenicie i prażyło niemiłosiernie, rozpalając stalowe hełmy, lufy karabinów i wyciągając z ziemi wilgotne, przesycone zgnilizną opary. Sunął przez rowy, zziajany, chrapliwie oddychając. Twarz mu wszakże promieniała, a oczy rzucały błyski namiętne. Uginał się pod ciężarem kilkunastu flaszek.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/288
Ta strona została przepisana.