Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/291

Ta strona została przepisana.

— Mój drogi Nesser, możebyś uczynił to dla mnie? Bardzo cię o to proszę!... Spowiedź, rozgrzeszenie i święty sakrament koi i rozprasza mrok nawet w najbardziej zatwardziałej duszy grzesznika! Cóż dopiero uczyni w twojej duszy przyjęcie najwyższej ofiary Syna Bożego? Pomyśl o tem i pociesz moje serce kapłańskie, miłujące...
— Kiedy ksiądz to zaraz przechodzi na osobiste sentymenty! — rozległ się ironiczny głos dziennikarza. — Poczekamy z tem... nic nagłego!
— Źle mówisz, przyjacielu! — oburzył się ksiądz, lecz głos jego zginął w potwornym huku granatu, który rozprysnął się na parapecie transzy.
Delvert wybiegł z posterunku komendanta — nory, ukrytej pod zwalonym murem betonowym.
— Kapelanie! — rzekł. — Proszę się śpieszyć, bo ranni z 7-ej kompanji, których dosięgnął granat, umierają...
Ksiądz Chambrun pobiegł całym pędem, chyląc się za skarpą zniszczonego okopu.
Bitwa nie miała końca. Zdawało się, że mógłby on nastąpić jedynie wtedy, gdyby z ciał obrońców lub atakujących wyciekła wszystka krew, a ciekła ona we dnie i noce, bezustannie. Czołówkę reduty rozsadzały od wewnątrz nieprzytomne, szaleńcze krzyki, wycie bólu, rozpaczliwe wołanie o pomoc.
Pewnego dnia Nesser wraz z sanitarjuszami od rana przenosili skrwawione ciała rannych do ciemnego lochu cementowego. Tu widział sceny straszne, a tak smutne, że serce jego, już stężałe w piekle bitwy, na nowo rozpływało się we łzach. Spotkał kapitana Delverta. Został on wezwany przez umierającego kaprala Champ. Żołnierz chciał przed śmier-