Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/321

Ta strona została przepisana.

— Nie mają tu oni miotaczy ognia! — odparł Nesser. — Ten płomień wytrysnął z naszych rowów.
Żołnierze zaczęli się oglądać, a, gdy dogonił ich porucznik i zawołał: „Gasić pożar“ — natychmiast powrócili.
Nesser pobiegł na miejsce wypadku. Ujrzał kapitana, który komenderował:
— Wynoście granaty! Zasypujcie ziemią skrzynię z racami!
Dziennikarz rzucił się naprzód. Płomienie ogarnęły go, opaliły mu brwi i rzęsy, smagnęły po rękach gorącemi językami. Mrużąc oczy i zasłaniając twarz rękawem, jął wyciągać złożone tu skrzynie z ręcznemi granatami i podawać żołnierzom; wyrwał z ognia jedną paczkę z racami, która już palić się zaczęła. W tej chwili rozległ się wybuch. Wyleciał wpowietrze worek z nabojami i rozrzucił wokół węgle, skrawki płonącego papieru i ziemię.
Sierżant wypuścił natychmiast sygnałowe race, bo baterje francuskie wciąż biły w szańce reduty. Na szczęście kulomioty transzowe zdołały wstrzymać atakujący oddział. Cofał się, a wtedy z fortu spostrzeżono błąd artylerji i działa umilkły natychmiast.
— Zielony sygnał! — krzyknął Delvert. — Niech ścigają cofające się szeregi.
— Nie mamy już zielonych rac... — odpowiedział ponuro sierżant.
W tej samej chwili wbił się w okop i szarpnął nim granat niemiecki.
— Sanitarjusze! Biegiem, biegiem! Kapral ranny...
Nadbiegło dwóch sanitarjuszów i Nesser. Na ziemi wtłoczony w błoto, leżał zawsze wesoły Chevaillet.