Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/327

Ta strona została przepisana.



ROZDZIAŁ XV.

Bitwa pod Verdun...
Pierwsze poryki jej posłyszano we wrześniu 1914 r., a echa umilkły w dniu pamiętnym, gdy rozległy się na wszystkich krańcach krwawiącej ziemi okrzyki radosne:
— Pokój! Koniec wojny!!
Verdun — kamień węgielny. Na nim, ukrytym pod skrwawioną ziemią rowów strzeleckich i bastjonów poszarpanych fortów i redut, oparły się przypadkowo, czy celowo losy wielkiej wojny narodów. Nikt, kto zoddali nadsłuchiwał odgłosów zaciętej walki nad Mozą, nie dojrzał w niej wypadków, porywających wyobraźnię. Douaumont, Vaux, Damloup, Thiaumont, Mort-Homme, szczyt 304, „wąwóz śmierci“, lasek Fumin, Bois des Prêtres — nazwy te powtarzały się tak często! Miejscowości te przechodziły z rąk do rąk, przewalały się tam tłumy żołnierzy, mówiących różnemi językami: Francuzi, Niemcy, Polacy, Amerykanie, wszystko to stało się zjawiskiem niemal codziennem, już nie zajmującem nikogo, zmuszającem skierowywać uwagę na inne odcinki olbrzymiego frontu i stamtąd wyglądać wypadków rozstrzygających.
Verdun — kamień węgielny... Zrozumieli to odrazu generałowie niemieccy, rozumiał to stary wódz