wypadku i o tem, że pod Verdun wziął go pan sobie za ordynansa... Bóg zapłać!
Lekarz trącał nauczyciela łokciem i mówił półgłosem:
— Patrz-no pan! Ma krzyż walecznych i drugi na czerwonej wstążeczce — to Legja Honorowa... Dowództwo oceniło należycie czyny Nessera, bo głośno, co prawda, było o nim — St. Mihiel, Arras i Verdun — to nie kot napłakał! Mój brat przysłał mi rozkazy dzienne, gdzie dowództwo wyrażało uznanie Nesserowi z powodu jego odwagi...
Barczysty wieśniak w portkach welwetowych i ciepłej kurcie, zdjąwszy czapkę, w milczeniu przyglądał się oficerowi.
— Pan nie poznaje mnie? — spytał wreszcie. — Jestem ojcem Karola Gilleta... Ja też powiem — Bóg zapłać!... Innych nie mam słów... tylko te — Bóg zapłać!...
Oficer uścisnął mu rękę i, podniósłszy głowę, spojrzał przed siebie. Ujrzał w końcu ulicy wysoką, chudą sylwetkę księdza. Biegł szybko, a przykrótka, wyszarzała sutanna i narzucony na ramiona wełniany szal powiewały na mroźnym wietrze.
— Nesser! Henryk Nesser! — dobiegł go zdyszany głos księdza.
Stanął wreszcie przed oficerem. Długo patrzyli na siebie w milczeniu. Oficer ujrzał jasne włosy zwichrzone, zniekształconą odłamkiem pocisku twarz księdza, lewe oko, zawiązane czarną szmatką i prawe — szeroko rozwarte, łez pełne. Postąpili do siebie o krok i wzięli się za ręce. Pleban zapłakał, a na skaleczonej twarzy pojawił mu się ni to uśmiech nieśmiały, łagodny, ni to grymas cierpienia. Nesserowi
Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/340
Ta strona została przepisana.