— Modliłeś się do Chrystusa — Zbawiciela, księże?... I ja myśl swoją skierowałem ku Niemu... Przysięgam na imię Jego, że jeżeli ludzkość, zwabiona hasłami obłudy, popełniła zbrodnię wojny poto, aby dążyć starą drogą, zamykać oczy na prawdę, stojącą na progu życia naszego, zatykać uszy na rwące się zewsząd skargi i żądania, depcąc słabych i bezbronnych i marząc o ciszy martwej, to oto ja — kaleka skrzyknę wszystkich, co widzą i słyszą, rzucę hasło buntu, jakiego świat od stworzenia swego nie przeżywał nigdy!
— Ja będę wtedy z tobą! — jak echo, odpowiedział ksiądz.
— I ja! — rozległ się namiętny, silny głos.
Obejrzeli się zdumieni.
Za nimi stała Julja Martin. Podniosła wgórę rękę, jakgdyby składając przysięgę przed Niebem.
Rude jej włosy, podobne do języków płomienia, smaganych wiatrem, miotały się nad czołem, a ciemne oczy ciskały iskry zapału i groźby.
Tłum sunął ulicą, śpiewając ostatnią strofkę marsyljanki:
„Nous trouverons leur poussière
Et la trace de leurs vertus.
Bien moins jaloux de leur survivre
Que de partager leur cercueil,
Nous aurons le sublime orgueil,
De les venger ou de les suivre“.
Nesser zacisnął zęby i syknął:
— Krety!... Niewolnicy!...