Francuzi ze zdumieniem patrzyli na tę scenę. Na skręcie drogi zjawił się oddział jeźdźców, wynurzających się z wąwozu. Nad ludźmi połyskiwały groty lanc i odcinały się od mętnego nieba czerwone wierzchy baranich czap.
— Kozacy dońscy! — zawołał kapitan.
Tymczasem jeźdźcy rozpuścili konie i dopadli ostatnich wozów. Zeskoczyli z siodeł i zaczęli zrywać worki z żywnością, odpędzać nabok bydło. Wieśniacy przybrali groźną postawę i sypnęli się do obrony swego mienia. Zamigotały w powietrzu kije i baty, a kozacy, wskoczywszy na siodła, jęli ciąć ludzi nahajami i szablami. Polscy chłopi cofnęli się, pozostawiając na miejscu trzech rannych, dokoła których rozpływały się na śniegu czerwone plamy krwi. Kozacy znowu przypadli do wozów, pootwierali skrzynie, pozrywali płachty i chusty z siedzących kobiet. Jakiś młody kozak, gwizdnąwszy przeciągle, zwlókł z wozu dziewczynę, wciśniętą wśród tobołów, i począł ją ciągnąć za sobą w stronę krzaków; inny płazował szablą biegnącą na pomoc dziewczynie starą kobietę, wydającą przeraźliwe krzyki, przechodzące w wycie i skowyt nieludzki. Widocznie, jednak ksiądz zdążył dobiec na czas, bo kozacy przerwali rabunek i stłoczyli się do kupy; umilkły krzyki i lament.
— Musimy obronić tych ludzi, panowie! — zawołał Nesser i pobiegł naprzód.
Na widok cudzoziemskich oficerów kozacy wyprostowali się na siodłach i salutowali po wojskowemu.
Stary pułkownik francuski zapytał surowo:
— Macie pośród was oficera?
Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/36
Ta strona została przepisana.