strzegli mieszkańców, w popłochu uciekających przez pola i kryjących się w jarach wysokiego brzegu rzeki. Odgłosy strzałów, wrzaski rozpaczliwe, kwik świń, ryk bydła dobiegały od strony miasteczka. Francuzi nie mogli zrozumieć, co zaszło w miejscu, położonem daleko od frontu, gdzie zdawałoby się, nie można było usłyszeć ponurych pomruków wojny. Tymczasem nie było wątpliwości, że działo się tam coś niezwykłego, co ogarniało ludność przerażeniem i rozpaczą.
Pełnym pędem wjechał samochód w ulicę. Spostrzegli Żydów, przełażących przez płoty i kryjących się w krzakach lub w stertach słomy. Inni wdrapywali się na dachy i trwożnie wystawiali głowy, przyglądając się czemuś i nadsłuchując. Okna domów były zasłonięte okiennicami, na drzwiach wisiały duże kłódki, puste ulice świadczyły, że ludność opuściła miasteczko. Tylko w kilku małych okienkach, wyciętych w dachach, tu i ówdzie majaczyły blade, wystraszone twarze mężczyzn i kobiet.
Samochód stanął na placyku, zaśmieconym słomą i sianem, zatłoczonym końmi, żołnierzami, wozami taboru wojskowego i furgonami Czerwonego Krzyża. Nesser przyjrzał się uważnie tym ludziom i skinął na przebiegającego żołnierza. Mały krępy człowiek, o ciemno-żółtej twarzy mongolskiej i bystrych skośnych oczach, czarnych, jak węgiel, był zapewne kozakiem, lecz o zupełnie innym typie, niż ci, których Nesser spotykał już kilkakrotnie na froncie.
— Są to kozacy zabajkalscy, przybyli z Syberji. Teraz od Kijowa idą na front szosami, gdyż koleje są zajęte transportami piechoty, — wysłuchawszy kozaka, objaśnił kapitan.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/38
Ta strona została przepisana.