a zdradliwych Żydów pomacać po żebrach i kieszeni... Nic do tego Francuzom! Ale ty — krasawica, ho — ho krasawica!
Przysunąwszy się bliżej, chciał objąć sanitarjuszkę. Nesser jednym skokiem był przy nim i z siłą uderzył go w szczękę, przypomniawszy sobie dawane mu niegdyś przez Johna Wellsa praktyczne i fachowe rady. Oficer zachwiał się i padł nawznak. Reporter blady, czując gniew i pogardę, stał nad nim, ciężko oddychając.
Kozak, lewą ręką ściskając szczękę, podnosił się powoli. Usiadł wreszcie i wbił wzrok w przeciwnika. Nesser zauważył wystające policzki, oczy skośne. Nie były to jednak zwykłe, czarne oczy mongolskie, lecz niebieskie, zimne, pełne nienawiści. Oficer spokojnie na pozór odpinał wiszący na pasie rewolwer i powolnym ruchem mierzyć zaczął w stojącego przed nim Nessera. Usta kozaka drgnęły i skrzywiły się. Wybełkotał głuchym głosem:
— Uciekaj, bo i tak zabiję...
— Na pomoc! Na pomoc! — krzyknęła rozpaczliwie Iwona.
Nesser wpatrywał się z mocą w oczy kozaka. Nagle ujrzał, że źrenice tych bladych, nieprzeniknionych oczu zwęziły się, a lewa powieka zaczęła się opuszczać. Zrozumiał, że oficer naciska cyngiel.
W okamgnieniu skoczył ku niemu i z siłą kopnął nogą w pierś. Nie słyszał huku strzału i nie poczuł nawet bólu, chociaż kula przebiła mu prawe ramię. W pobliżu zawarczał motor i samochód francuski stanął obok siedzącego na ziemi kozaka i bladego Nessera ze skrwawionym rękawem płaszcza.
— Co się stało? — spytał strwożony kapitan.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/41
Ta strona została przepisana.