z barczystej postaci gościa. Poruszyła się jego czarna głowa i rozległ się rozkazujący głos Rasputina:
— Wierka, do mnie!
Przerwał śpiew chór i znowu doszło jękliwe błaganie:
— Ratujcie... nie dajcie!
— Wierka! — powtórzył mnich i, uderzywszy nogą w krawędź stołu, odsunął się od niego razem z fotelem.
Drżąca cyganka, blada, z nieprzytomnemi oczami zbliżała się do Rasputina; szła chwiejnym krokiem, nie mając siły oprzeć się pociągającym, władczym źrenicom, których nikt nigdy dojrzeć i pojąć nie mógł. Schwycił ją za rękę, szarpnął i posadził sobie na kolanach. Objął, ścisnął, że aż syknęła z bólu, i szeptał do ucha, lubieżnie wykrzywiając usta.
— Ratujcie!... — krzyknęła i chciała się wyrwać.
Rasputin znowu ją szarpnął i, śmiejąc się złośliwie, mówił syczącym głosem:
— Głupia... Opierasz się!... Daremnie!...Przyjdziesz jutro... Czekać będę... Wierka — cyganka... krasawica... lubusza![1]
Przyciskał dziewczynę, gniótł ją w potężnych ramionach, szarpał jej piersi i usiłował wargami wpić się w usta cyganki. Odtrąciła go i rozpaczliwym wysiłkiem wyrwała się z ogarniających ją ramion.
— Potwór! — wrzasnęła i błysnęła czarnemi oczami w stronę oficerów. — A wy? Tarzacie się u moich nóg, skamlecie o miłość... rujnujecie się dla mnie... strzelacie sobie w serca z rozpaczy i zazdrości, a teraz nikt mnie nie ratuje?!... Wyście — nie mężczyźni, wy — tchórze, chamy, niewolnicy, drżący przed tym nikczemnikiem, złodziejem!...
- ↑ Kochana.