uczycielkę Ninę Samsonową, a resztę tej hołoty poddać rewizji osobistej, dokładnej tylko, dokładnej! Żandarmi, do mnie!
Na czele rosłych wachmistrzów, broniących bezpieczeństwa cara i spokoju w imperjum, pułkownik ruszył w stronę zbitego tłumu robotników, stojących przy oknach.
— Ręce do góry! — krzyknął oficer i wyciągnął przed siebie rewolwer.
Jak na komendę uczynili to samo żandarmi i otoczyli gromadę ludzi, podnoszących ręce.
— Nazwisko? imię? gdzie pracujesz? dokumenty? — padały urwane pytania.
Oficer szarpał bladych, przerażonych ludzi za kołnierze kurtek, zrywał guziki, wyciągał im z kieszeni papiery, przeglądane przez urzędnika w cywilnem ubraniu.
— Stań na uboczu! I ty... i ty! — komenderował pułkownik.
Wtem powstało zamieszanie. Rozległy się przeraźliwe, oburzone krzyki:
— Nie macie prawa robić takiej rewizji! Znęcacie się nad kobietami! Obrażacie wstydliwość!... Tyrani!
Zgiełk i zamęt zapanowały w głębi sali. Ktoś cisnął krzesłem w lampę. Posypało się szkło, buchnął czerwony płomień i zagasł. Ciemność pochłonęła czytelnię.
— Nie ruszać się z miejsc, bo będziemy strzelać! — huknął donośnym głosem pułkownik.
W tej chwili z brzękiem rozprysła się szyba. Na tle śniegiem pokrytej ulicy zamajaczyła czarna sylwetka człowieka, wyskakującego przez okno. Padło
Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/76
Ta strona została przepisana.