Zadrżał w rozpaczy bezsilnej, obezwładniony przeczuciem zbliżającej się klęski, która, nakształt potężnej lawiny, z obojętną, nieprzepartą siłą staczała się już z niedosiężnych szczytów, aby skruszyć na swej drodze państwa, miasta, ludy i byt istot najdrobniejszych, a pozostawić po sobie — pustynię i śmierć.
W sercu jego budziła się wielka miłość, a może, wielka nienawiść... Nesser uczuł nagle prawie nieznośny żar i ostry ból w piersi. Przystanął, ciężko oddychając, i szepnął namiętnie:
— O wszystkiem zapomnieć, wszystko, co małe i samolubne, odrzucić i mknąć na pomoc, stanąć w szeregach prawdziwych obrońców... Wojna burzy ludzkość, rewolucja zburzy ją do podstaw, pozostawiając nagą ziemię i nagiego, zdziczałego na niej człowieka! Nie nad tem pracowały największe umysły budowniczych życia, aby zbrodniarze żądzy i zbrodniarze zawiści zniweczyli plon ich geujuszu! Bronić, bronić! Przyszedł czas... Kogo bronić? Jak?
Fougères z niepokojem spojrzał na reportera i pytał z trwogą w głosie:
— Czy pan chory? Może sprowadzić dorożkę?
Nesser nic nie odpowiedział i nie ruszył się z miejsca. W smugach mknącej i kłębiącej się zamieci zamajaczyła przed nim nagle uduchowiona twarz księdza Chambruna i doszedł jego gorący szept:
— Prawda! Wszystko — prawda!...
Zdaleka nadążał pijany robotnik, śpiewał i klął na całe gardło:
— Uch! Ubiję, psie syny!... Buntowniki!
Był to ponury, chrapliwy ryk, a Nesser słyszał w nim żałosne wołanie:
— Ratujcie... Nie dajcie!
Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/80
Ta strona została przepisana.