Zrozumiał wkrótce, że wszystko i wszyscy odeszli od niego gdzieś daleko. Pozostał jeszcze bardziej i straszliwiej samotny i poraz tysiączny pytał siebie:
— Co mam czynić dalej?
Z biegiem czasu przyzwyczaił się do tej budzącej w nim troskę niewiedzy.
Chodził z nią wszędy, w każdej chwili życia ni to z dokuczliwą raną, na którą niema leków. Idąc w takim nastroju, spostrzegł afisz, oznajmiający kazanie w katedrze. Miał je wygłosić przybyły z Holandji znakomity kaznodzieja o nieznanem mu nazwisku. Odruchowo prawie Nesser zapisał w notatniku dzień i godzinę nauki i natychmiast o tem zapomniał. W niedzielę jednak nagle odżyło mu w pamięci zainteresowanie zapowiedzianem kazaniem. Szybko się ubrał i pojechał do katedry.
Była wypełniona po brzegi; udało mu się wszakże przecisnąć do środka. Paliły się świece na ołtarzu, połyskiwał duży, samotny krzyż. Dyskretnie huczały organy, a zgodny chór pobożnych śpiewał psalmy. Nesser nigdy nie uprawiał praktyk religijnych i nie zastanawiał się nad zagadnieniami wiary. Nie istniały dla niego, a, że nie uznawał rozmyślań na tematy oderwane, nie mające bezpośredniego zastosowania w życiu, unikał ich i instynktownie nie lubił duchownych osób. Wyczuwał w nich jakiś fałsz ukryty, a jednocześnie umiejętność wzbudzenia głuchego niepokoju. Był przekonany, że kapłan powinien posiadać cechy bohaterstwa, ażeby nie iść z prądem życia, które zawsze jest w przeciwieństwie z nauką Chrystusa. Zresztą nie obchodziła go zupełnie cała ta dziedzina, obca i zgoła niepotrzebna współczesnemu, postępowemu człowiekowi. Tak myślał zawsze.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/95
Ta strona została przepisana.