Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/100

Ta strona została przepisana.

Wiedział, że mówił nieprawdę, lecz chciał odrazu przeciąć wątpliwości pułkownika. Czuł, że rozproszył ciężką atmosferę z innych powodów. Chciał odwdzięczyć się starej hrabinie za to, że jej syn nie stał się mężem Manon.
— Co mi z tego przyszło? — pytał w duchu.
Nie znajdywał odpowiedzi, lecz rozumiał, że był wdzięczny Debausse’om za to, że oszczędzili mu nowego bólu, który czuł zawsze, gdy myślał o Manon de Chevalier i przypominał sobie rozmowę z nią tam, gdzie mieniła się w słońcu zielona lub lazurowa tafla Genewskiego jeziora i skrzyły się śniegiem białe turbany gór.
Zaczął pić, ciągle dolewając do swego kieliszka.
Siedzące przy stole sanitarjuszki nagle powstały.
— Musimy zastąpić na dyżurze nasze koleżanki — objaśniła jedna z nich.
Zupełnie już pijany „Halt“ lekceważąco machnął ręką i rzekł:
— Niech sobie idą! Jakieś wychudłe szkapy pogrzebowe! Tamte będą lepsze, oho, dużo lepsze! Kawałki tam są pomiędzy niemi — pierwsza klasa!
Oficerowie, znużeni ciągłemi bitwami i marszem, cieszyli się ze sposobności wesołego i beztroskiego spędzenia czasu. Pili więc naumór, śpiewali; któryś z oficerów, przeniósłszy butelkę z winem do sąsiedniego pokoju, hałaśliwie przygrywał na fortepianie do tańca, a młodzi, podpici oficerowie zaczęli wyprawiać fantastyczne i niezawsze przystojne pląsy.
Wino, podawane w obfitości, działało coraz wyraźniej. Jednocześnie śpiewano różne pieśni, wznoszono kilka naraz toastów, opowiadano tłuste anegdoty. Jedni krzyczeli pijanemi głosami, inni ryczeli, zataczając się od śmiechu; jakiś stary kapitan patrzył na wszystkich z rzewnym uśmiechem i płakał.
Pułkownik Volkmann w rozpiętym mundurze i czupryną w nieładzie, podszedł chwiejnym krokiem do szafy z książkami i chciał ją otworzyć. Była jednak zamknięta na klucz.
Potoczył nieprzytomnym wzrokiem po obecnych i krzyknął: