Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/101

Ta strona została przepisana.

— Rewolwer!
Podano mu broń. Pułkownik, nie namyślając się, przyłożył lufę do zamka i strzelił. Szafa została otwarta.
— Dobry klucz na wszelkie zatrzaski! — ryczano od śmiechu.
Pułkownik z nabrzmiałemi krwią oczami, coś mrucząc do siebie, brał z półek książkę po książce i, odczytując tytuły, rzucał na podłogę, wykrzykując:
— Skazana!
Gdy się utworzył spory stos z pięknie oprawnych w skórę tomów, Volkmann obrócił się do zgiełkliwej rzeszy ucztujących oficerów i huknął donośnym głosem:
— Panowie oficerowie! Na baczność!
Wszyscy się wyprostowali, prężąc chwiejnie, co chwila uginające się nogi.
— Panowie oficerowie! — mówił niskim głosem pułkownik. — Oto mamy przed sobą kwintesencję francuskiego genjuszu, który zniszczył ideję Boga i ogłosił najwyższe prawo obywatela i człowieka. Świat cały przyklasnął temu genjuszowi... Cha, cha! A teraz widzimy, że po raz drugi do siedziby tego osławionego genjuszu dążą pewnym, żelaznym krokiem niemieccy żołnierze, obrońcy Boga i ojczyzny swej — Gemianji! Genjusz padł w proch, umarł i cuchnie. Skazuję go na całopalenie! Polać te szpargały alkoholem i — zapalić!
Po chwili stos zaczął płonąć, a oficerowie wyciągali coraz nowe książki i wrzucali do ognia; inni niszczyli je, wyrywając stronnice i depcząc okładki.
Kilku z obecnych w pokoju starszych, poważnych oficerów z lubością przeglądało wyjmowane z szaf dzieła, dłużej zatrzymywało się na niektórych rozdziałach, zagłębiając się w czytaniu.
Bezustannie pijany, lecz nigdy nie ustępujący z pola, major Zuhalten wbiegł nagle. Spostrzegłszy płonący stos i obłoki dymu, krzyknął:
— Nic nie wiecie, kamraci! A tymczasem francuskie dzierlatki pokładły się w swoich pokoikach. Udają, że śpią, lecz niecierpliwie czekają na panów oficerów!
— Gdzie? Gdzie? Co mówisz? Prowadź! — rozległe się głosy pijanego towarzystwa.