oficerów nagle stawał się trzeźwiejszy i zaczynał rozprawiać poważnie.
Rozparty w fotelu Volkmann narazie bardzo poufałe pochylił się do siedzącej przy nim sanitarjuszki, mówiąc do niej półgłosem, lecz po chwili nieznacznie zapiął na sobie mundur i z uprzejmym uśmiechem podał jej kosz z winogronami.
W sali zaczęła się rozpraszać bardzo zgęszczona i naelektryzowana atmosfera; oficerowie po krótkim czasie powracali do dobrych, towarzyskich zwyczajów, nagle odrzuconych pod tchnieniem wojny i surowego życia.
Mężczyźni zabawiali damy, jak mogli. Z zadymionej jeszcze czytelni poznoszono albumy i ilustrowane książki, przeglądano je, opowiadano sobie różne wypadki i przygody. Starsi oficerowie na zapytania Francuzek o rodziny, obszernie rozwodzili się nad pozostawionemi w domu nad Elbą i Renem małżonkami i dziećmi, odczytywali niedawno nadeszłe listy, pokazywali fotografje swoich bliskich.
Młodsi dawali do oglądania breloki z kul karabinowych i odłamków pocisków, wyjętych z własnych ran, bransoletki i łańcuszki z aluminjowych części granatów, które nie wybuchnęły po wpadnięciu do niemieckich okopów.
Jakiś lejtenant wydobył z pugilaresu portret narzeczonej, postawił go przed sobą i, uśmiechając się do swej sąsiadki — młodej dziewczyny o wspaniałych, rudych włosach i ciemnych, prawie czarnych oczach, zaczął śpiewać rzewny romans.
Miał piękny tenor, silny i dźwięczny, którym władał umiejętnie.
Stanął w pozie zawodowego śpiewaka operowego i głosem zagłuszył gwar, panujący na sali.
Wszystko się uciszyło i oczy towarzystwa spoczęły na śpiewaku.
Zupełnie młody, może dwudziestoletni chłopak, o bladej, natchnionej twarzy, spostrzegłszy to, nagle zaczął arję Zygfryda.
Głoś jego brzmiał niezwykłą siłą, przechodząc od grozy do żywiołowej namiętności.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/105
Ta strona została przepisana.