zytę u wspólnego naszego przyjaciela, przebywającego pod Amsterdamem.
— Wspólnego przyjaciela? — zdziwił się Hans. — To, z pewnością, dzielny Roy Wilson?
— Nie! — odparł z lekkim uśmiechem Joe. — Chcę odwiedzić chorą Manon de Chevalier.
— Mała Manon! — zawołał Hans. — Bardzo chciałbym spotkać ją i opowiedzieć o pewnem wydarzeniu, którego świadkiem byłem podczas bitwy nad Marną.
— Very well! — wykrzyknął Anglik. — Pojedziemy razem, będzie bardzo ucieszona!
Pociąg dobiegał do Amsterdamu. Po ulokowaniu się w małym, lecz wytwornym hotelu, towarzysze spotkali się w hallu.
Joe wprawnem okiem oglądał Hansa.
— Ma pan teraz jeszcze bardziej męską postać — zauważył. — Z twarzy też zniknęły ślady zakłopotania, dawniej dość częstego u pana.
— Gdy trzeci ciężki pocisk wybuchnie w pobliżu, a krzywdy nie zrobi, zakłopotanie nawet najsilniejsze pryska na zawsze! — odparł Hans ze śmiechem.
Jednak nie spostrzegł tego, że Joe mniej zwracał uwagę na jego twarz, niż na ręce. Uspokoił się Anglik dopiero wtedy, gdy zauważył, że pod miękką, flanelową koszulą von Essen pozostawił inną o sztywnym gorsie i mankietach.
Zrozumiał wszystko i uśmiechnął się nieznacznie.
— Przepraszam, — rzekł Joe po chwili, — muszę dać wskazówki szoferowi.
Wszedł do windy i pojechał do siebie. Przy biurku siedział człowiek, który doręczył mu na granicy paczki z książkami.
— Billy, — rzekł Joe, — nie wątpię, że złapiemy ważnego ptaka. Wszystko nosi on przy sobie! Każ natychmiast naszym agentom mknąć samochodem do willi Kastor, a bagaże tego pana niech przejrzy Solvey. Jedźcie natychmiast, a gdy wejdziemy z Hansem von Essen, róbcie co trzeba, a szybko i bez hałasu...
Po chwili duży samochód z pięciu gentlemenami wyjechał z zapasowej bramy hotelu, a wkrótce po nim ruszył „Morris“, prowadzony przez Joego.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/118
Ta strona została przepisana.