Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/119

Ta strona została przepisana.

— Niebezpieczeństwo nie zagraża życiu Manon? — pytał Hans.
— Nie, teraz nie! Było jednak bardzo źle, bo miss Manon miała silny wstrząs nerwowy — powolnym głosem tłumaczył Anglik, nie patrząc na towarzysza.
— To Manon jeszcze nie wyszła zamąż? — pytał dalej Hans.
— Nie... Kto teraz, podczas wojny, myśli o małżeństwie, gdy dokoła panoszy się i szaleje śmierć?! — mruknął Joe, skręcając z szosy na boczną drogę, biegnącą brzegiem wąskiego kanału.
Hans von Essen westchnął, przypomniawszy sobie ucztę w białym pawilonie w okolicach Sézanne.
Samochód zatrzymał się przy samotnej willi, otoczonej niedużym parkiem.
— Proszę wchodzić, — rzekł Joe, — ja zaś tymczasem muszę skontrolować motor.
Hans skierował się ku drzwiom willi i zadzwonił.
Joe podniósł głowę i nadsłuchiwał.
Doszedł go głuchy łoskot zamykających się ciężkich drzwi, okrzyk przerażenia, gwar zmięszanych głosów.
All right! — mruknął Anglik i, poprawiwszy na sobie krawat, wszedł do willi.
Hans von Essen z kajdankami na rękach, obdarty z ubrania i koszuli siedział w głębokim fotelu, ponury i zrozpaczony.
Gentleman, noszący imię Billy, jakimś proszkiem, wyświetlał słowa zapisane na gorsie koszuli bezbarwnym płynem.
Gdy Joe Leyston wszedł do pokoju, Billy rzekł:
— Jest to szyfr, milordzie, oraz kolumna cyfr. Oznaczają one z pewnością wasze agentury, niech się pan przyzna, panie Wolfgang Kurzius!
Oficer milczał.
Dwie godziny trwała praca, a gdy gors i mankiety jeńca pokryły kolumny wyrazów szyfrowanych, oraz cyfr, przy których widniały adresy, Billy rzekł do swoich pomocników:
— Gentlemeni, możecie zdjąć kajdanki z rąk agenta niemieckiego. Pan zaś może się ubierać i dziękować