— Yes! — syknął Joe. — Słowo jest drogą rzeczą.
Hans uporczywie przyglądał się Anglikowi. Usta mu się zacisnęły mocno, a w oczach migotał gniew.
Spostrzegła to Manon i, położywszy dłoń na ramieniu chłopca, rzekła:
— Jacy wy — wstrętni i nudni! O byle co jesteście gotowi brać się za czuby. Eh, wy — chłopaki!
Burza przeminęła szczęśliwie, bo Hans, czując na ramieniu rękę dziewczynki, spłonął rumieńcem i z uwielbieniem podniósł na nią niebieskie, nagle uspokojone oczy.
— E, co tam! Wszystko jedno... — mruknął i nagle, porwany radością i wezbraną siłą, pobiegł naprzód, krzyknąwszy:
— Kto mnie dogoni?!
Cała gromadka pomknęła za nim.
Lekko, ledwo dotykając ziemi zgrabnemi, już zaokrąglonemi nóżkami o drobnych wąskich stopkach, zerwała się do biegu Manon, odrzuciwszy w tył głowę i rozmiotane warkocze; z tupotem silnych nóg prześcignął ją barczysty Borys, a za nim, pochyliwszy głowę i skurczywszy upartą, nieruchomą twarz, pobiegł Joe, po krótkiej walce dogonił go, minął i, dodając biegu, zaczął ścigać Hansa.
Dwuch zapaśników, prawne równych sobie, długo biegło, lecz odległość pomiędzy nimi ani zmniejszała się, ani zwiększała. Nareszcie Hans dopadł dużego dębu i stanął. Joe dobiegł i, dotknąwszy dłonią drzewa, zauważył spokojnym głosem:
— Gdybyśmy startowali jednocześnie, przybieglibyśmy do mety głowa w głowę!
— Nie! — potrząsnął czupryną Hans. — Biegam lepiej od ciebie!
— No! — mruknął Anglik. — Spróbujmy raz jeszcze! Meta — fontanna...
— Dobrze! — krzyknął Hans. — Raz... dwa... trzy!...
Rozpoczął się bieg.
Długo migały obok siebie dwie pary nóg. Twarz Hansa stawała się coraz bardziej zawzięta, oczy nabierały ognia w zapale walki.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/13
Ta strona została przepisana.