Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/140

Ta strona została przepisana.

Przez czwarty okop przemknęło tylko sześciu jeźdźców siekąc szablami uciekających Moskali.
Małachowski o niczem już nie myślał. Widział tylko plecy i karki nieprzyjaciół, błyskał szablą, bódł nią i rąbał, słysząc obok groźne okrzyki ułana Maliszewskiego.
Gdy sześciu bohaterów doszło nareszcie do flankowych pozycyj polskich, podporucznik zbladł nagle i potoczył się z konia.
Ocknął się dopiero w szpitalu. Miał drugą kulę w płucach, a gdzieś głęboko w mózgu przeświadczenie, że brał udział w najwspanialszym czynie kawalerji, w nieśmiertelnej szarży, godnej polskich wiarusów z pod Samosierry, a opromieniającej nowym blaskiem sławy oręż polski.
Był słaby i wyczerpany, zdawało się, że lada chwila zagaśnie nikła iskierka życia, a jednak czuł po raz pierwszy od długich miesięcy głęboką radość.
Coś śpiewało mu w duszy i grało, aż wszystko zlało się w triumfujący chór anielskich głosów.
Ujrzał dokoła tłum zjaw, takich drogich i bliskich — Zbigniewa Wąsowicza, Orlicza-Dreszera, Beliny, Prażmowskiego, Topora, Włodka, Bolesława Mościckiego i setek innych, o obliczach młodych, groźnych i skupionych w rozkoszy natchnienia.
Chór grzmiał coraz potężniej:

„Na wiosny idącej gody,
Ująwszy ciężki swój młot,
Wykuję jeden dzień młody
I jeden najwyższy lot!“...

Ciemność go otoczyła. Runął w otchłań bez kresu i dna. Zemdlał....


ROZDZIAŁ X.

Od pierwszych dni wojny Manon de Chevalier wstąpiła, jako sanitarjuszka-felczerka do szpitala wojskowego.
Pan de Chevalier, gdy posłyszał o wybuchu wojny,