Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/143

Ta strona została przepisana.

Dała pić jęczącemu miotającemu się żołnierzowi. Opatrzyła naprędce rannego oficera i zaczęła się rozglądać po okolicy.
Strzelanina ustała i cisza zaległa dokoła. Tylko po wierzchołkach strzaskanych drzew i na szczytach pagórków ślizgał się badawczy promień projektora.
Zawróciła konie i, starając się ukryć za nierównościami gruntu, sunęła ostrożnie ku okopom francuskim.
Nagle zatrzymała furgon.
Ujrzała bowiem leżącą koło krzaku przydrożnego skuloną postać, z trudem podnoszącą rękę.
Podbiegła do rannego i, ostrożnie świecąc z pod poły płaszcza elektryczną latarką, stanęła nad człowiekiem, usiłującym się dźwignąć.
Był to młody, niemiecki oficer. Miał prawie niewieścią twarz, pozbawioną śladów zarostu, pełne rozpaczy i cierpienia oczy.
Pomogła mu. Stanął na nogi, lecz w tejże chwili z wyciem i krzykiem padł i zaczął się wić z bólu.
— Pić... — wyrwało się rannemu.
Pobiegła do furgonu i przyniosła flaszkę z wodą i bandaże.
Napił się i, podnosząc na nią oczy, już mgłą zachodzące, — szepnął:
— Napiszcie do Giessen, że umarł Hans...
Wyprostował się nagle i zesztywniał. Śmierć, miotająca się dokoła, ujrzała go i dotknęła zimną dłonią.
— Hans... — powtórzyła Manon.
Wypłynęła z mroku nocy twarz starego towarzysza zabaw. Drgnęła. Opuściła się na kolana i uważnie wpatrywała się w twarz zmarłego.
— Nie! — pomyślała. — To nie był Hans von Essen.
Zmówiła krótki pacierz nad poległym i zamierzała iść ku furgonowi, gdy nagłe z wykrotów, wyrwanych wybuchami pocisków, wynurzyły się trzy głowy w hełmach.
Halt! — rozległ się cichy okrzyk.
Przystanęła i patrzyła.
Trzej niemieccy żołnierze podchodzili ku niej, naradzając się ze sobą.
— Musimy odstawić ją do sztabu — mówił jeden.