Wzdychając, zlazł z kozła, i, stukając ciężkiemi butami po zmarzłej grudzie, poszedł ku domostwu, czerniejącemu w mroku.
Jakieś krzyki i odgłosy rozmowy dobiegły Manon.
Wkrótce kilka ciemnych postaci zaczęło się zbliżać ku furgonowi.
Otoczyli wóz, oglądali leżące postacie rannych i zmarłego wieśniaka.
— Kto wiózł tych truposzów? — rozległ się dźwięczny głos.
— Sanitarjuszka francuska, panie lejtenancie! — odpowiedział Maks.
— Gdzieście ją ucapili? — pytał oficer.
— Pozostawiono nas jako wywiadowców, pomiędzy zamkiem a francuskiemi transzami, panie lejtenancie. Ujrzeliśmy ten furgon i zatrzymaliśmy, bo taki był rozkaz od sztabu, aby, kogo ujrzymy, odstawić! — meldował Maks.
Oficer podszedł do Manon i, zaświeciwszy jej w twarz latarką, — zawołał, głośno cmokając:
— Cacko, a nie Francuzeczka! Chodź do nas, pieszczotko! Nie będziesz się nudziła przez noc...
Głośno śmiejąc się, porwał ją za rękę i ciągnął ku sobie.
— Panie lejtenancie! — surowym głosem rzekł Maks, zastępując mu drogę. — Ta sanitarjuszka, widzieliśmy na własne oczy, była miłosierną dla naszego rannego oficera. Nie godzi się tak postępować! Zresztą mam rozkaz odstawić ją do sztabu i odstawię.
— Szukaj swego głupiego sztabu, jak wiatru w polu! — zaśmiał się oficer. — Dawno już zwiał! Cofamy się na całej linji. No chodź-że, chodź, nie opieraj się, dzieweczko!
— Panie lejtenancie, ja jej nie oddam! Rozkaz sztabu, panie lejtenancie! — nacierał Maks.
— Co?! — wrzasnął lejtenant. — Co takiego?! Ty nie oddasz?! Ty? Psie jeden! Masz!
Ciszę nocną przeszył strzał rewolwerowy. Stary żołnierz krzyknął przeraźliwie i padł nawznak.
— Hej, wy! — rozkazał oficer. — Zdjąć tę dzierlatkę z wozu i do domu z nią! A szybko!
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/145
Ta strona została przepisana.