Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/147

Ta strona została przepisana.

śmiercią, instynkt, popychający do przedłużenia bytu zagrożonej istoty w nowem, mieszanem potomstwie?
Może, zresztą, nie jest to ani nakaz życia, ani instynkt rozrodczy, lecz nieznane prawo natury, w okresach wojny, niwelujące różnice rasowe i plemienne, a tworzące nowy, jednolity typ ludzki?
Czy nie jest to protest kosmosu przeciwko wojnom?
Protest, wytwarzający mieszany typ, w którym zagasnąć ma nazawsze duch nienawiści i krwawego porachunku?
Któż odpowie na te pytania?
Któż wypali na okrutnem obliczu wojny nowy stygmat ohydnej, hańbiącej zbrodni?
Manon długo leżała na zmiętem łóżku nieznanego wieśniaka, który wraz z rodziną musiał dawno już opuścić dom.
Była przytomna i nieprzytomna.
Przytomna, bo rozumiała całą głębię wyrządzonej jej krzywdy, całą wołającą o pomstę do nieba ohydę wypadku.
Nieprzytomna, bo nie miała sił płakać, rozpaczać, żalić się, a nawet wydać jęku lub wykonać najmniejszego ruchu.
Patrzyła szeroko otwartemi oczami w mrok, na blade, niby bielmem powleczone szyby i ciemne skłębione kontury szafy.
Nie słyszała żadnych odgłosów.
Cisza panowała w ciemnym domu i tylko jeszcze nieśmiało gryzła deski podłogi głodna mysz.
Chłód zakradł się do piersi kobiety. Wzdrygnęła się i z trudem uniosła ciężką głowę.
Leżała obnażona, przerzucona przez łóżko, z którego zwisały czarne, rozplecione jej włosy.
Niepewnym, bezładnym ruchem poprawiła ubranie i, kuląc się, zaczęła naciągać na siebie kołdrę.
Nagle posłyszała chwiejne, powolne kroki w sąsiednim pokoju.
Drgnęły powieki, grymas bólu i wstrętu skrzywił jej usta.
— Dość... dość! — krzyknęła rozdzierającym głosem, który, zdawało się, przebił ścianę ciemnej izby,