wstrząsnął całym domem, bo drzwi gwałtownie się rozwarły i smuga światła wpadła w ślepy, zimny mrok.
— Siostro... siostro... — rozległy się chrapliwe słowa, przerywane jękiem i ciężkim oddechem.
Świadomość, podsycona wspomnieniem, powróciła.
Czując ból w całem ciele, szum w głowie i gwałtowne bicie serca, Manon uczyniła rozpaczliwy wysiłek. Opierając się na rękach, zwróciła oczy w stronę głosu, wciąż powtarzającego:
— Siostro... siostro...
Ujrzała w oświetlonym pokoju człowieka w skrwawionym, francuskim płaszczu. Miał obandażowaną głowę, a na gazie opatrunkowej widniała szkarłatna plama sączącej się krwi.
Poznała oficera ze strzaskaną szczęką, znalezionego na polu pomiędzy Craonne a St. Erme.
Przytomność odżyła.
Manon, jak smagnięta batem, już nie myślała o sobie. Poczucie obowiązku i litość bezmierna zagłuszyły ból i rozpacz.
Zwlokła się z łóżka i, otulając się kołdrą, wyszła do rannego.
Oficer odrazu spostrzegł bladą, wymęczoną twarz, włosy w nieładzie, porwaną bluzkę i świeże sińce na twarzy, obnażonej szyi i piersiach.
Drgnął i, zakląwszy, oparł się o stół, gdzie pozostały niedopite butelki, resztki konserw i chleba.
— Boches odjechali w pośpiechu — mówił urywanym głosem. — Trzeba coś robić... siostro... siostro...!
Nagle zasłonił twarz ręką i zaczął szlochać.
Manon zrozumiała, że płakał nad nią. Ujęła go pod ramię i sprowadziła ze schodów.
Gdy wyszli z domu, obejrzała się dokoła.
Furgon, niby czarny karawan pogrzebowy, stał na drodze. Konie spały, opuściwszy głowy. Tuż przy wejściu siedział stary niemiecki żołnierz i, trzymając się za pierś, jęczał.
Nic do niej nie mówił, a gdy odeszła, prowadząc ze sobą francuskiego oficera, patrzał na nią nieruchomym wzrokiem.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/148
Ta strona została przepisana.