siebie, że ludzie codziennie zasypywali się wzajemnie ręcznemi granatami.
Była to krwawa wojna, pełna zaciętego uporu i ofiarności niebywałej w dziejach rodu ludzkiego. Setki rannych zwożono codziennie do szpitali pierwszych linij, a długie szeregi automobilów i furgonów Czerwonego Krzyża sunęły ku stacjom kolejowym, skąd ofiary wojny wyprawiano w głąb kraju.
W przyfrontowych szpitalach sanitarjuszki i lekarze pracowali bez wytchnienia, mdlejąc nieraz podczas wykonywania swych czynności.
Zewsząd żądano zwiększenia personelu, obsługującego rannych.
Do jednego z wysuniętych na sam front szpitali przybyła w lutym 1915 r. nieduża grupa sanitarjuszek.
W godzinę później wszystkie już stanęły do pracy.
Oczekiwano ataku. W szpitalach i na punktach opatrunkowych wszyscy byli na swoich miejscach.
Istotnie po krótkiej, lecz ożywionej walce na karabiny i kulomioty, Niemcy porwali się do ataku.
Znużone drażniącą nerwy wojną pozycyjną wojska francuskie, nie czekając nieprzyjaciela w okopach, wybiegły z nich i rozpoczęły bitwę na bagnety.
Odparto piechurów niemieckich, zapędzono do ich transz, wybito z nich i pędzono do drugiej linji szańców, chociaż z flanków prażyły kulomioty nieprzyjacielskie, nie szczędzące ni Francuzów, ni Niemców.
Francuscy piechurzy, dobijając w niepohamowanym porywie resztki oddziałów, uczestniczących w ataku, wrywali się już do okopów drugiej linji. Chociaż padali gęsto, zdobyli nową pozycję i bronić jej zaczęli, wystawiwszy swoje kulomioty.
Niemiecka artylerja przystąpiła natychmiast do wybijania nieprzyjaciela. Z wyciem i hukiem leciały szrapnele i granaty. Żygając ogniem, dymem i setkami odłamków metalu, rwały się nad okopami.
Z posterunków obserwacyjnych widziano rannych, usiłujących podnieść się i wyczołgać z szalejącego dokoła piekła. Ten i ów padał, rażony kulą lub kawałkiem pękającego pocisku armatniego.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/151
Ta strona została przepisana.