Nareszcie telefonicznie dano rozkaz wynoszenia rannych z pola wrącej wciąż bitwy.
— Nikt nie wykona tego rozkazu, — zauważył jeden ze sztabowych oficerów, — bo przejść tego terenu żaden szaleniec nie zdoła! Nieprzyjaciel zasypuje ogniem pas, leżący pomiędzy naszą pozycją, a zdobytemi okopami, obawiając się nadejścia posiłków z naszej strony...
Jak gdyby na potwierdzenie tych słów pociski niemieckie zaczęły padać coraz gęściej, wyrzucając do góry slupy ziemi i gryzącego dymu.
Trzech sanitarjuszów wybiegło jednak z okopów, lecz nie zdążyli jeszcze wyjść poza kolczasty drut, gdy huknął rozrywający się szrapnel i zmiótł śmiałków.
Z pola tymczasem dolatywały rozpaczliwe krzyki rannych.
Nagle z okopu wysunęła się głowa sanitarjuszki. Obejrzała teren i wdrapała się na krawędź szańca.
Stanęła. Zaczęła poprawiać wiszącą na ramieniu torbę i naczynie z wodą.
Miała w ręku rydel i, opierając się na nim, poszła ku najbliższemu z rannych.
— Bohaterka!... — szeptano w okopach i na punktach obserwacyjnych, z trwogą patrząc na sunącą ciężkim krokiem postać sanitarjuszki.
Wyły i pękały z hukiem pociski, gwizdały kule, lecz kobieta spokojnie posuwała się naprzód.
Szrapnel ryknął i pękł z trzaskiem w pobliżu. Dym i kurz przysłoniły na chwilę idącą, a gdy rozproszyły się, ujrzano ją spokojnie dążącą naprzód.
Jakiś kulomiot nieprzyjacielski skierował ku niej swoją paszczę i zionął kulami. Z francuskich szańców widziano, jak siekły ziemię kule, podnosząc obłoczki kurzu i rozbijając kamyki.
Kobieta szła, ciężko opierając się na rydlu.
Nareszcie doszła do rannego i przyklękła przy nim.
Szybkiemi, wprawnemi rękami rozwiązała torbę, zrobiła opatrunek, napoiła leżącego i zaczęła okopywać go, usypując przed nim niewysoki wał.
Skończywszy, szła dalej, zatrzymując się przy każdym rannym, spokojna, niewzruszona.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/152
Ta strona została przepisana.