Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/153

Ta strona została przepisana.

Kilku zachęconych jej przykładem sanitarjuszów wygramoliło się z okopów, lecz po chwili już się cofali, pozostawiając dwóch zabitych i unosząc rannego towarzysza.
— Bohaterka! — krzyczano z okopów. — Kule jej się nie imają! Święta!
Tymczasem sanitarjuszka, opatrzywszy wszystkich rannych, usiadła znużona, wcale się nie kryjąc przed kulami.
Wetknęła obok siebie rydel, zdjęła ciężką torbę i zaczęła poprawiać czarną chustkę na głowie.
Piękna, napiętnowana bólem, blada twarz i duże, posępne oczy podniosła ku zadymionemu, pożółkłemu niebu.
Zacisnęła cienkie, chude palce i zagryzła blade wargi.
— Śmierci! śmierci! — szepnęła.
Szrapnel ze zgrzytem wybuchnął nad jej głową, odurzył ją hukiem i dymem, obrzucił ziemią i suchemi pędami zdruzgotanego krzaku, roztrzaskał aluminjową butlę z wodą, lecz nie tknął jej.
Podniosła się i stanęła wyprostowana.
— Śmierci! — szeptała. — Boże, jeżeli jesteś miłosierny, daj śmierć!
Zbliżać się ku niej zaczęły biegnące po ziemi obłoczki kurzu, podnoszone kulami szczękającego w oddali karabinu maszynowego.
Nie dobiegły jednak i skierowały się ku okopom.
Wciąż stała wyniosła i nieruchoma, ponure oczy wbijając w mętne niebo.
Trzy razy powracały do niej mknące i skaczące tuż nad ziemią obłoczki, lecz, nie dobiegłszy, uciekały w inną stronę.
— Chcesz, Boże, dosięgnąć mnie ręką karzącą? — pytała zrozpaczonym, bolesnym i groźnym zarazem szeptem. — Chcesz rzucić mnie na mękę rozpaczy i hańby?
Nikt nie odpowiadał na jej pytania, chociaż czekała długą chwilę, patrząc w niebo i na zbroczoną krwią ziemię szeroko rozwartemi, męczeńskiemi oczami.
Zarzuciła torbę na ramię, ujęła bladą dłonią rydel i poszła ku zdobytym okopom.