Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/155

Ta strona została przepisana.

Jaki był w tem cel?
Odpowiedzi nie znajdowała. Od dwóch miesięcy już wiedziała, że jest w ciąży.
Została matką dziecka, poczętego z nieznanym, zdziczałym człowiekiem, wrogiem, w zimnymi mroku nocnym na zmiętem łożu, na które patrzyły blade bielma szronem powleczonych okien. Myśl ta napełniała ją wstrętem, nienawiścią, bezdenną rozpaczą, wstydem...
— Umrzeć! Umrzeć! — błagała kogoś niewidzialnego podczas nocy bezsennych lub wtedy, gdy śmierć szalała dokoła.
Nie mówiła z nikim, odpowiadając tylko na niezbędne pytania służbowe. Nigdy nie uśmiechała się, nie czuła głodu i znużenia, bo wewnątrz zastygłego w niemym bólu ciała płonęła gorąca żądza śmierci. Do rodziców pisała krótkie, zdawkowe listy, starając się uspokoić ich opisem zupełnie bezpiecznej i nie ciężkiej pracy po szpitalach.
Sztab nie podał jej nazwiska przy ogłoszeniu wypadku ohydnego gwałtu i o tem wiedziała zaledwie mała grupka osób, trzymających imię Manon w tajemnicy.
Przed Wielkanocą na pozycje przybył ksiądz dla dokonania posług religijnych.
Nawet ci z żołnierzy i oficerów, którzy od dzieciństwa zdradzali zupełną obojętność dla kościoła, teraz garnęli się do młodego, o otwartej, pełnej zapału twarzy kapłana.
W obliczu śmierci, zagrażającej co chwila, ludzie ci wyczuli obecność Boga, niewidzialnie osłaniającego ich w chwili niebezpieczeństwa. Opowiadano sobie chętnie o cudownych wypadkach uniknięcia groźnego niebezpieczeństwa, o dziwnem przeczuciu, ostrzegającem przed nieoględnym czynem. Nikt wtedy nie mędrkował, nie rozwodził się nad fatalizmem lub nad nieznaną logiką przypadku. Mówiono krótko i z przekonaniem:
— Bóg tak zrządził...
Obok różnych talizmanów wojny nabierały szczególnego rozpowszechnienia i poszanowania obrazki św. Teresy, zakrystjanki z Karmelu.