ukryty pod warstwą popiołu ogień, niby słońce, świecące za zasłoną czarnych chmur.
Pierwszy raz od nocy, spędzonej w porzuconym domu wieśniaczym w okolicy St. Erme, szlochać zaczęła Manon.
Kapłan położył dłoń na jej głowie i czekał cierpliwie.
Rozumiał, że w tej chwili zbolała dusza dzieliła się z niewidzialnie obecnym Bogiem troską swoją i męką.
Już wiedział, że ta zbiedzona, skrzywdzona kobieta będzie uratowana, gdyż zrozumienie bólu i krzywdy zamieniło się w niej na dotkliwe, bolesne poczucie cierpienia, żądającego ujścia w łzach, skardze i współczuciu bliskich.
Mijały miesiące.
Sanitarjuszkę Manon de Chevalier, kilkakrotnie udekorowaną orderami, znali na całym froncie, bo wszędzie się odznaczyła pełną zaparcia się pracą i odwagą bezprzykładną.
Manon czuła się znacznie spokojniejszą. Można było przypuścić, że pogodziła się z losem i z rezygnacją oczekiwała chwili decydującej.
Nikt jednak nie wiedział, jakie myśli nurtowały milczącą zawsze i spokojną dziewczynę.
Istotnie, powoli doprowadziła do porządku swoje myśli i przeżycia. Oceniła z całą ścisłością sytuację, która się wytworzy po przyjściu na świat dziecka, obmyśliła dalszy plan swego życia.
Jednego tylko nie mogła odzyskać.
Utraciła sen. Odleciał od niej nazawsze. Nie nużyło jej to i nie osłabiało. Żyła jakąś nagle przebudzoną wewnętrzną siłą. Za sen wystarczały jej krótkie chwile odrętwienia i zapomnienia.
W nocy jednak, gdy usłyszała cichy chrobot gryzącej podłogę myszy, nagle wypływały z ciemności mętne bielma okien, patrzących w mrok zimnej izby, niby jakiś nieznany potwór, przyczajony za ścianą w ciszy bladej nocy.
Wtedy odrazu siadała i chwilę za chwilą przypominała sobie cały straszny obraz rzeczywistości, która dotknęła ją nielitościwą ręką z taką brutalnością i ohydą.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/158
Ta strona została przepisana.