Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/159

Ta strona została przepisana.

Widziała pole pomiędzy Craonne i St. Erme, zryte granatami i usiane poszarpanemi krzakami, z leżącemi wśród nich skulonemi, niekształtnemi postaciami zabitych i rannych; dwa wetknięte na małym kopcu bagnety z zawieszonemi na nich hełmami; padającego wieśniaka; jego twarz, wykrzywioną bólem i przerażeniem śmiertelnem; wynurzających się z pod ziemi żołnierzy niemieckich, krzyczących: „halt;“ powolną jazdę drogą pomiędzy wydmami; ogniki w zburzonym zamku i dwa oświetlone okna dużego domu, stojącego w polu.
Jasne, nieprzytomne, szalone od nadmiaru straszliwych wrażeń oczy młodego oficera, jego gorący oddech na jej twarzy, silne, zimne palce, zaciskające jej gardło i usta i targające na niej ubranie...
Znowu szyderczo wyzierają z mroku blade, mętne szyby.
Wzdrygała się cała i drżącemi rękami ściskała sobie skronie, czując, jak serce zrywało się, nagle i straszliwie długo zapadało w otchłań bez dna, bez dźwięku, bez czasu i przestrzeni...
Zgrzytała zębami z nienawiści, ze wstrętu dla siebie i dla tamtego, nieznanego, ojca jej dziecka.
Szeptała:
— Jeżeli to będzie syn — wychowam go na mściciela za krzywdę moją! Włożę mu w ręce całą broń i potęgę wiedzy, aby mógł zemstę doprowadzić do zwycięstwa... O! potrafię wzbudzić w nim nienawiść dla krzywdzicieli!...
A wtedy zwykle zjawiała się łagodna, natchniona twarz młodego księdza.
Słyszała jego głos:
— A co uczynisz, gdy zrodzisz dzieweczkę, siostro moja?! Zaiste, powiadam ci, nieznane są drogi, wskazane nam przez Stwórcę, i nie widzimy prawdziwego celu naszego istnienia, naszej radości i cierpień!
Wtedy płakać zaczynała, cicho i gorzko, bezradna i samotna, jak łódź, zbłąkana na burzliwem morzu.
Była też samotną. Do innych sanitarjuszek nie zbliżała się, przyjaciół nie miała, jak nie mają ich zwykle