Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/168

Ta strona została przepisana.

Serdecznie potrząsał rękę gościa. Usadowiwszy go, częstował papierosami i ciągnął dalej:
— Nic o panu nie wiedzieliśmy, tymczasem pozostawił pan po sobie silne wrażenie, bo zmusił nas pan do wyczucia pierwszego powiewu surowych, prawdziwych przeżyć! Co pan tu robi?
— Trochę się leczę, bo mam parę dokuczliwych ran, a trochę też i w sprawach publicznych — odparł Małachowski.
— To pan w armji austrjackiej służy obecnie — zapytał Hans.
— W legjonach polskich, które walczyły na wspólnym froncie przeciwko Rosji — poprawił go porucznik.
— Tak... tak!... Trochę znam te stosunki — kiwając głową, mówił kapitan. — Jak niedawno spotykaliśmy się tu, a ile się zmieniło, poruczniku! Gdzie te dobre spokojne czasy, gdyśmy budowali miasta w „Zatoce Przyjaźni?!“
W ponurych, skupionych oczach Małachowskiego błysnęły drwiące iskierki.
— No, muszę się przyznać, że ja nie pamiętam owych spokojnych czasów! — zawołał. — W Genewie biłem się z Rosjaninem Suzdalskim, chorowałem, uczyłem się, przygotowując się do nowej walki, później rzuciłem bombę w pewnego rosyjskiego dygnitarza, spróbowałem więzienia, uciekłem do Austrji, gdzie wkrótce wybuchnęła wojna. Potyczki, praca organizacyjna w legjonach, rana, szpital, znowu front i tak — wkółko! Spokoju jakoś nie zaznałem dotąd, zresztą nie tęsknię do niego, bo należę do narodu, któremu nie wolno spoczywać...
— Pan, zdaje się, miał matkę? Jak się ona miewa? — spytał kapitan, aby zmienić temat rozmowy.
— Dziękuję! Dobrze, zupełnie dobrze! Jest tu ze mną — odpowiedział Alfred z łagodnym uśmiechem. — Natęskniło się i natruło obawą o mnie, biedactwo!
Umilkł na chwilę, a później, marszcząc ciemne brwi, jak gdyby ogarnęły go przykre wspomnienia, rzekł:
— Spotkałem wczoraj pannę Manon...
— Manon jest w Genewie?! — wykrzyknął Hans radośnie.