Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/169

Ta strona została przepisana.

Małachowski wyczekał chwilę i ponurym głosem odparł:
— Panna de Chevalier skończyła tu uniwersytet i jest już lekarzem. Spotkałem ją z matka, i... synkiem w parku Mon-Repos...
— Przepraszam, nie rozumiem... — spytał kapitan. — Pan mówi o pannie Manon?
— Tak! — odpowiedział Alfred.
— Więc... więc o kim pan wspominał?
— O dziecku panny de Chevalier, która podległa gwałtowi na froncie, gdy pełniła czynności sanitarjuszki — objaśnił powolnym, dobitnym głosem porucznik, uważnie patrząc w oczy kapitana von Essen.
Hansowi wydawało się, że ziemia zapada się pod nim i że z zawrotną szybkością leci w jakąś otchłań. Miał uczucie, że otrzymał policzek, nie — więcej! Widział przed sobą całą Germanję, którą spoliczkowano i opluto w tej chwili.
— To niemożliwe! — krzyknął. — Nie! Nie!
Jednak nagle przypomniał sobie biały pawilon zamku koło Sézanne, starego majora Zuhalten i studenta teologji, którego on, Hans von Essen, prawie nieprzytomny, raz po raz uderza w twarz.
— Nie! Nie! — powtórzy! cichym, niepewnym głosem.
— Mówię prawdę! — odezwał się Małachowski. — Czytałem o tym wypadku w specjalnej broszurce agitacyjnej, a później potwierdziła to panna de Chevalier.
— Boże... Boże! — powtarzał Hans, zakrywając twarz rękami.
— Panna Manon jest bardzo smutna, bo dziecko urodziło się ślepe... — rzekł porucznik.
— Boże! — syknął kapitan i nagle podniósł oczy na mówiącego. — Jest smutna? Znaczy, że kocha to dziecko?
— Panna Manon jak najtroskliwsza matka wychowuje dziecko, bo twierdzi, że ono nie może być odpowiedzialne za zbrodnię nieznanego ojca. — twardym głosem rzekł Alfred. — Przepraszam, kapitanie! Zdaje mi się, że sprawiłem panu ból...