Po kilku minutach przestał kaszleć i, nieznacznie odwróciwszy głowę, nadsłuchiwał.
Upłynęła godzina. Nagle rozległo się ciche pukanie do drzwi.
Sanitarjusz wstał.
Wszedł Małachowski i, pochylając się nad chorym, — rzekł:
— Panna Manon czeka na kurytarzu. Czy mogę ją w prowadzić?
— O, drogi, dobry panie! — wyrwał się z piersi Hansa szept namiętny, pełen wdzięczności i bezmiernego rozradowania.
Zrobił wysiłek, aby się podnieść, lecz siły odmówiły mu posłuszeństwa, zwrócił więc tylko twarz ku drzwiom.
Małachowski, zajrzawszy w głąb korytarza, szepnął:
— Proszę panią...
Do pokoju weszła wysoka, szczupła kobieta w ciemnym stroju i niepewnym krokiem zbliżyła się do chorego.
Hans, jak przez mgłę, ujrzał bladą, mizerną twarz, duże, smutne, piwne oczy i krucze włosy, opuszczone na uszy.
— Panno Manon!... — wyjąkał tylko, a, ujrzawszy wyciągniętą ku sobie dłoń w szarej rękawiczce, porwał ją, przycisnął do oczu i nagle zaczął szlochać.
Długo nie mógł się uspokoić, a gdy oprzytomniał i obejrzał się, zobaczył siedzącą przed sobą Manon i stojących przy łóżku Alfreda wraz z zaniepokojonym sanitarjuszem.
— Już dobrze... dobrze!... — szepnął Hans. — Dziękuję pani!...
Zapanowało milczenie.
Nareszcie chory skinął na sanitarjusza, aby odszedł.
Gdy pozostali sami, Hans, patrząc na twarz Manon, ledwie zarysowującą się w cieniu, szepnął:
— Muszę powiedzieć pani wszystko, czem żyłem, żyłem podświadomie, nie rozumiejąc tego i nie ujmując w formę słów... Będzie to coś nakształt spowiedzi. Mogę to uczynić przy panu Małachowskim...
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/175
Ta strona została przepisana.