Wśród chorych, przywiezionych do szpitala, było kilku ciężko rannych niemieckich żołnierzy. Jeden z nich z urwaną pociskiem nogą i częścią brzucha był już w agonji. Nagle jednak oprzytomniał i wtedy zwrócił ku stojącej przy nim Manon płonące wewnętrznym ogniem oczy.
Sanitarjuszka drgnęła, ujrzawszy czarne, rozszerzone źrenice, pełne niezwykłego wyrazu. Czytała w nich, jak w otwartej księdze, rozumiała każdą myśl, miotającą się w nich, tak dokładnie, jak gdyby mówiono jej o tem.
Wiedziała, że w tej chwili ranny uświadomił sobie zbliżającą się śmierć, że, być może, ujrzał nawet jej widmo, stojące w ciemnym kącie sali szpitalnej; w następnym mgnieniu oka przewinęło mu się inne przypuszczenie, prawie pewność, — okrutna, straszna, że już zbraknie czasu na ogarnięcie wyobraźnią wszystkiego, co jest mu drogie, a co chce pożegnać chociażby ostatniem westchnieniem i rzewnem wspomnieniem.
Wtedy to w jakimś porywie natchnienia Manon pochyliła się nad umierającym i zaczęła szeptać słowa pocieszenia, ukojenia przedśmiertnej trwogi i tęsknoty, szarpiącej bezwładne, zbolałe ciało i znękaną duszę.
Rozumiała w owej chwili, że umierający ostatkiem sił i przywiązania do życia czepia się trosk ziemskich, więc mówiła mu ciche, nadzieją opromienione słowa o rodzinie, przepowiadała koniec wojny, po której ludzie na długo wyrzekną się tej zbrodni, że przyjdą czasy pokoju i dobrobytu dla całego świata, a ci, co pozostaną przy życiu, imiona poległych z czcią powtarzać będą...
Spokój powrócił do męczeńskich źrenic, złagodniała twarz i usta usiłowały uśmiechnąć się. Zebrał ranny wszystkie siły i rzekł:
— Niech życie da ci spokój ducha... święta!
Umarł, a imię nadane Manon przez niego nie umarło, gdyż było znane na całym froncie — od Calais aż do granicy Alzacji.
Gdy słuchała głuchego głosu Alfreda Małachowskiego, ujrzała przed sobą oczy umierającego, który czepia się jeszcze ziemi i jej trosk, usłyszała błagalne skargi i szept urywany.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/181
Ta strona została przepisana.