Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/183

Ta strona została przepisana.

Poczuła się w jego obecności śmielszą i silniejszą, zupełnie taką, jaką bywała podczas zabaw i przechadzek w dzieciństwie.
— Gdy została zburzona malownicza Patrie-en-fleurs! — pomyślała z mimowolnym uśmiechem, wchodząc do mieszkania.
Na spotkanie jej wyszła matka.
Stroskana i zaniepokojona twarz pani de Chevalier nie uszła uwagi Manon.
— Czy coś się stało, mamo? — zapytała, biorąc ją za rękę.
— Cyt! — szepnęła pani de Chevalier. — Dzieje się coś dziwnego z Henrykiem... Po twojem odejściu, taki zwykle pogodny i spokojny, zaczął chodzić po mieszkaniu i coś mówić do siebie. Gdy nagabywałam go, nic mi nie odpowiedział. Nigdy mu się to nie zdarzyło! Trwało to dość długo. Później usiadł w kąciku i, zdawało się, że nadsłuchuje. Wkrótce jednak podszedł do łóżeczka i ukląkł do modlitwy. Bardzo mnie to niepokoi, Manon! Musisz zwrócić uwagę na dziecko, bo, uważam, że jest zbytnio przeczulone!
Manon, nic nie odpowiadając matce, cicho weszła do swego pokoju.
Przy dziecinnem łóżeczku, otoczonem niebieską siatką, klęczał chłopczyk.
Drobnemi rączkami trzymał się siatki i dużemi niebieskiemi oczami patrzył w posążek Matki Boskiej z Lourdes.
Piękna główka, pokryta złocistemi puklami włosów, była podniesiona ruchem, pełnym zachwytu; poważna, skupiona twarzyczka o ciemnych brwiach i świeżych, mocno purpurowych ustach zdradzała opromieniony natchnieniem poryw.
Chociaż Manon weszła bez szmeru, chłopczyk natychmiast zwrócił ku drzwiom oczy i, przechylając na bok główkę, nadsłuchiwał, jak ptak.
— Matuchno! matuchno! — szepnął po chwili. — Chodź do mnie i uklęknij!
Spełniła jego prośbę, z niepokojem przyglądając się dziecku.
— Henryczku! — zawołała cicho.