i unikała pieszczot Henryka. Chciałaby pani de Chevalier nienawidzieć go, bo przecież złamał jej i córce życie, lecz nie mogła.
Chłopczyk, mając zaledwie osiem miesięcy, poznawał wszystkich, a gdy ona podchodziła do kołyski, wyciągał do niej rączki i tulił się do jej dłoni, jak gdyby prosząc przebaczenia nie za swoje winy.
Henryk nigdy nie płakał i nie kaprysił; zaczął mówić po czternastu miesiącach, a wkrótce rozmawiał już, jak dorosły.
Ciężkie chwile przeżyła Manon, gdy przekonała się, że dziecko jest niewidome.
Najsłynniejsi lekarze Paryża i Genewy nic pocieszającego nie mogli powiedzieć zrozpaczonej matce.
Ze smutkiem kiwali głowami uczeni, gdyż rozumieli, że pozbawiają nieszczęśliwą kobietę resztek nadziei.
Chociaż jako lekarka pojmowała i wiedziała to samo, jednak jakaś niegasnąca nadzieja tliła się gdzieś na dnie matczynej duszy.
— Za co, za co taka surowa kara? Czem zasłużyłam na cios tak okrutny? — pytała siebie i szukała pociechy w przebłyskach szalonej nadziei.
Czuła niemy wyrzut, spostrzegany w spojrzeniach i słowach matki, rozumiała walkę, toczącą się w niej pomiędzy niechęcią i pogardą dla wnuka, a czarem, którym porywało niezwykłe, dziwne dziecko, o mądrych, niewidomych oczach, wszystko rozumiejące i widzące cudownym wzrokiem swojej duszy.
Poza godzinami pracy w klinice uniwersyteckiej nie rozstawała się z synem, bo to dziecko, zrodzone na cudzem łożu przez nieznanego ojca w obliczu mętnych, bielmem powleczonych okien zimnej izby z chroboczącą pod podłogą myszą, pogardzane przez nią i nienawidzone przez długie, męczeńskie dziewięć miesięcy, wkrótce po przyjściu na świat zawładnęło jej sercem niepodzielnie.
Gdy patrzyło na matkę, tragicznym wzrokiem jasnych, wszystko rozumiejących oczu, na zbolałej twarzyczce żyła taka bezgraniczna ufność i łagodność, że Manon mimowoli przyciskała dziecko do piersi i szeptała pełne miłości i troski słowa.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/186
Ta strona została przepisana.