Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/19

Ta strona została przepisana.

— Joe jest synem lorda Leystona, mamusiu, Hans ma ojca admirała, a Borys... — wtrąciła dziewczynka.
— Dobrze, dobrze! — przerwała jej matka. — Korzystaj z ich towarzystwa, bo zrobisz postępy w angielskiej i niemieckiej konwersacji... Teraz idź do hallu, bo nauczycielka czeka na ciebie już od pół godziny przy fortepianie!
Dziewczynka wyszła z pokoju i, chociaż wkrótce starannie wygrywała różne kawałki muzyczne, jednak czuła urazę do matki, a ból ściskał jej serce.
Cierpiała za Hansa.
— Taki miły, dzielny chłopak, dobry towarzysz, wierny przyjaciel, a mamusia nazywa go boszem, barbarzyńcą i niepewnym człowiekiem! Za co?
Przy obiedzie zwróciła się do ojca, zaglądając mu w oczy:
— Papo, dlaczego Niemców nazywają barbarzyńcami i niepewnymi ludźmi, których trzeba unikać?
— Hm! — chrząknął ojciec znacząco. — Niemcy? Boches?
— Tak... — rzekła Manon, przygotowując się do słuchania.
Pan de Chevalier, wysoki urzędnik ministerjalny, uśmiechając się pobłażliwie, zaczął mówić:
— Stare to dzieje, moja mała Manon, bardzo stare! Niegdyś, przed wiekami, do Francji z tamtego brzegu Renu przyszły hordy barbarzyńców. Byli to wojownicy, noszący na ramionach skóry dzikich zwierząt, na głowach, zamiast hełmów, czaszki rogatych bawołów lub niedźwiedzi. Uzbrojeni byli ci najeźdźcy w ciężkie maczugi i długie miecze. Napadli na Francuzów i zaczęli mordować mężczyzn, porywać w niewolę kobiety i dzieci, rabować i palić domy, burzyć świątynie... Byli to Niemcy, dziecko moje!
— I kaplicę Notre Dame z Lourdes zburzyli? — spytała Manon.
— Nie! — odparł pan de Chevalier. — Francuzi wtedy byli jeszcze poganami...
— Oh! To z pewnością było bardzo dawno, papo? — z radością w głosie wykrzyknęła dziewczynka.
— Bardzo, bardzo! — zgodził się ojciec.