Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/199

Ta strona została przepisana.

Alfred milczał.
— Bo jeżeli rozumowania pana są słuszne, a, musze przyznać, że mówił pan nadzwyczaj przekonywająco, to nad Europą wkrótce nagromadzą się nowe chmury — powiedział Joe.
— Niestety, obawiam się tego, panie Leyston! — stwierdził Małachowski.
— Hm... — mruknął Anglik. — Jakież środki ratunku mogą być wynalezione?
Alfred zamyślił się. Na twarzy jego odmalowało się zakłopotanie. Joe, widocznie, zrozumiał to, bo żywiej poruszył się na swem miejscu i, wyrzucając monokl, cichym głosem powiedział:
— Niech się pan nie krępuje! Będę rad posłyszeć nawet najbardziej niepochlebne dla mego kraju zdanie.
Uśmiechnął się, krzywiąc usta i odsłaniając duże zęby.
— Może pana zadziwić, — dodał, — że przychodzę z tak natarczywym interview’em! Objaśnię, dlaczego to robię. Zastanowiły mnie słowa kapitana von Essen, że my młodzi musimy się porozumieć z całą szczerością. W tem była prawda!
— Niezawodnie! — odparł Alfred. — Chodzi tylko, aby owa szczerość była obopólna i żeby szczere przekonania jednych nie zostały wykorzystane przez innych. To się już bowiem zdarzało w dziejach ludzkości...
Yes! — potwierdził Joe. — Powodem mojej wizyty jest chęć usłyszenia o nowych drogach współżycia narodów...
— Właśnie, wytłumaczyć panu o co mi chodziło, będzie trudniej niż komu innemu — zauważył zakłopotany Małachowski.
Well? Dlaczego? — spytał Anglik, podnosząc blade oczy.
— Dlatego, że wy — Anglicy żyjecie odrębnem życiem i stworzyliście dla siebie dwie cywilizacje, zupełnie odmienne i wrogie sobie.
O! — zawołał Leyston.
— Wasza wewnętrzna wyspiarska cywilizacja może w zachwyt wprowadzić mieszkańca kontynentu — mówił Małachowski. — Interesują was i porywają za-