ścieżki i trawniki, a nawet na boiskach tennisowych przyszli rekordsmeni próbowali swoich sił.
Jedną z bocznych alei wolnym krokiem szedł Hans von Essen, ciężko opierając się na lasce. Idąc, uważnie rozglądał się tak, jak gdyby oczekiwał kogoś.
Istotnie wkrótce obejrzał się i, z radosnym uśmiechem na twarzy, skierował się ku bramie wejściowej, dość szybko schodząc po pochyłości ścieżki.
Nie spuszczał oczu z wysokiej, wiotkiej postaci kobiecej, prowadzącej za rękę jasnowłosego chłopczyka.
— Pani Manon! — jeszcze zdaleka zawołał Hans.
Zatrzymała się. Ujrzawszy śpieszącego ku niej kapitana, pogroziła mu i krzyknęła:
— A nie chodzić mi tak szybko!
Zbliżyła się i uścisnęła dłoń Hansa.
— Jak się pan czuje? — zapytała troskliwie.
— Bardzo dobrze, chociaż jeszcze słaby jestem — odparł i zatrzymał wzrok na jasnowłosym chłopaku.
Dziecko zdjęło kapelusik i obfite złote włosy spadły mu na ramiona Jeden niepokorny pukiel igrał z wiatrem, muskając wysokie, szlachetne czoło.
Chłopczyk stał bez ruchu i, przechyliwszy główkę na bok, zdawało się, uważnie słuchał. Po chwili postąpił krok naprzód i wyciągnął do Hansa rączkę.
Kapitan pochylił się ku niemu i przytulił dziecko do siebie.
— Henryku! — szepnął. — Ja ciebie bardzo kocham!
Chłopczyk objął go rękami za szyję i, tuląc się, nieznacznie dotknął swoim zwyczajem czoła, oczu, ust nieznajomego.
Nagle wybuchnął radosnym śmiechem i zawołał:
— Pan Hans — bardzo, bardzo dobry! Ja go kocham mamusiu!
— Wzajemne wyznania miłosne! — z uśmiechem zauważyła Manon. — Bardzo się cieszę!
Henryk zawładnął kapitanem, coś mu opowiadał i pytał.
Hans zupełnie poważnie rozmawiał z chłopczykiem, co mu się bardzo podobało. Nie lubił, gdy do niego mówiono pieszczotliwym głosem, używając zdrobniałych, nienaturalnych słów.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/204
Ta strona została przepisana.