Manon nie wiedziała, co powiedzieć i spojrzała pytająco na kapitana.
Zdziwiła się bardzo, bo spostrzegła, że twarz Hansa zbladła straszliwie, a oczy patrzyły gdzieś powyżej szczytów Alp.
Nie spojrzawszy na Manon, kapitan pochylił się nad główką dziecka i rzekł twardo, dobitnie:
— Nie płacz, nie rozpaczaj, mały Henryku! Wkrótce już będziesz widział i ujrzysz wszystko własnemi oczami, podziwiać będziesz i cieszyć się!
Po tych słowach, znikła bladość twarzy, a oczy nabrały zwykłego łagodnego wyrazu.
Uradowany Henryk zawisnął mu na szyi i okrywał policzki kapitana pocałunkami.
— Źle, że pan to powiedział — szepnęła po angielsku Manon, — bo budzi to w dziecku niepotrzebną nadzieję...
Kapitan nie odrazu odpowiedział, a gdy podniósł oczy na Manon, spostrzegła w nich ten sam dziwny, niezwykły wyraz.
— Powiedziałem to, co czułem, nie! — co widziałem, — odparł cicho.
Długo milczeli, słuchając radosnego szczebiotu Henryka, który wołał:
— Zobaczę słońce i fale, zielone drzewa, białe obłoki, niebieską wodę... wszystko, wszystko będę widział!
Był podniecony i co chwila tulił się do rąk matki, lub namiętnym ruchem rzucał się na szyję kapitanowi, ściskał go i całował.
Kapitan jednak nie mógł opędzić się wzruszeniu i podniecie, które przed chwilą opanowały go tak nagłe na widok rozpaczy dziecka.
Od tego czasu codziennie w południe spotykał się z małym Henrykiem w parku, lub zabierał go z domu i razem szli na przechadzkę. Prowadzili z sobą nieskończone rozmowy, a chłopczyk, pozbawiony towarzystwa mężczyzny, czuł się z Hansem bardzo szczęśliwym. Kapitan opowiadał mu o wszystkiem, co mógł zrozumieć niewidomy, przypominał sobie dla niego słyszane niegdyś bajki i czytał mu zabawne, zajmujące książki.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/206
Ta strona została przepisana.