Uradowany Hans porwał Henryka i, wziąwszy taksówkę, pojechał z nim na ulicę de Candolle.
Manon już powróciła z kliniki i kapitan, stłumiwszy w sobie wybuch głębokiej radości, opowiedział jej o wizycie u niemieckiego okulisty, przepraszając, że uczynił to bez jej wiedzy.
Niespodziewany błysk nadziei tak oszołomił Manon, że długo nie mogła mówić.
Żeby rozproszyć jej wzruszenie, Hans zaczął nalegać, aby natychmiast uprosiła kolegów okulistów o powtórzenie badań niemieckiego uczonego.
Tegoż wieczora dwóch profesorów zgodziło się z opinją berlińskiego kolegi.
Przed Manon zaświtała nadzieja, pochłaniająca teraz wszystkie jej myśli. Codziennie zaglądała w oczy synkowi.
Nie spała po nocach, uszczęśliwiona, pełna namiętnego oczekiwania, zaczęła modlić się gorąco i nie odchodziła od łóżeczka dziecka.
Wkrótce spostrzegła, że zwykły, smutny, niemal tragiczny wyraz znikać zaczyna z twarzyczki Henryka, który coraz częściej śmiał się głośno i nawet figlował.
Smutek i rozpacz wróciły ponownie, gdy pewnego razu kapitan oznajmił, że ojciec jego, stary admirał, ciężko zachorował i wzywa go do siebie.
Hans mówił to niemal z płaczem, patrząc na Manon i Henryka, a był tak przejęty, że nawet nieprzejednana pani de Chevalier rozczuliła się nad nim.
— Bóg da, że wszystko dobrze się skończy i ojciec pana odzyska zdrowie! — uspokajała kapitana. — Zresztą musi pan kiedyś powrócić do domu. Jest pan teraz na dobrej drodze, prawie zupełnie zdrów!
— Tak! tak! — potwierdziła Manon. — Może pan teraz jechać i spełnić to, o czem tu nieraz rozprawialiśmy. Ciężko panu będzie, lecz czas już rozpocząć walkę z przeżytemi, staremi poglądami Niemiec, wielki czas! Będzie to ratunkiem dla ojczyzny pana i dla całej Europy.
Kapitan milczał, coraz niżej opuszczając głowę. Nie chciał, aby ktoś widział, że ma oczy pełne łez.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/208
Ta strona została przepisana.