Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/21

Ta strona została przepisana.

Był to zaś pierwszy wysiłek, uczyniony w obronie tego, który poza granicami świadomości zajął miejsce w jej sercu kobiety-dziecka.
Nie istnieją, bowiem, w świecie człowieka czyny i zjawiska, które, mając w oczach kobiety wytłumaczenie, nie byłyby przez nią bronione z całą namiętnością i siłą przekonania, wiernie, wytrwale, do ostatniego tchu.
Wybiegłszy do hallu, Manon spostrzegła nowych gości, przybyłych do hotelu.
Młoda, przystojna pani w żałobnej sukni rozmawiała z dyrektorem. Obok niej stał chłopak, lat trzynastu, w czarnem ubranku z białym wykładanym kołnierzykiem i krepą na rękawie bluzki.
Manon odrazu zrozumiała, że pani jest matką chłopaka, gdyż podobieństwo było uderzające.
Te same obfite włosy płowe, oczy ciemne, ściągła twarz i usta smutne.
Dziewczynka uważnie przyglądała się chłopakowi, bo podobał się jej od pierwszego wejrzenia. Gdy czarno ubrana pani weszła z dyrektorem do biura, Manon zbliżyła się do chłopca i rzekła:
— Nazywam się Manon de Chevalier. Czy na długo pan przyjechał do Genewy?
Lekko się rumieniąc, chłopak odpowiedział:
— Jeszcze nie wiem! Może na dwa tygodnie, a może na miesiąc, gdyż później jedziemy do Krakowa...
— A jak się pan nazywa? — pytała dalej.
— Alfred Małachowski — rzekł.
— Rosjanin? — zawołała. — Mam już jednego znajomego Rosjanina — Borysa Suzdalskija.
— Nie jestem Rosjaninem — odparł, podnosząc głowę. — Jestem Polakiem, Rosjanie zaś są mymi wrogami... śmiertelnymi wrogami.
Oczy błysnęły mu złowrogim ogniem.
— Polak? — powtórzyła przeciągle dziewczynka. — Ależ to Rosja? Ojciec zawsze tak mówi.
— Jeżeli ojciec panienki tak mówi, to niezawodnie uważa Alzację za niemiecką ziemię? — uśmiechając się ironicznie, spytał Alfred Małachowski.