Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/215

Ta strona została przepisana.

Nadzieja możliwości pomyślnej operacji dziecka i pocieszająca diagnoza lekarzy pochłonęła ją bez reszty. Nie spostrzegła mijających dni i tygodni, zapatrzona w zbliżający się termin ostatecznego wyroku.
W Genewie miał się odbyć międzynarodowy zjazd okulistów. Profesorowie uniwersytetu powiadomili swoich zagranicznych kolegów o czekającym ich niezwykłym pacjencie i możliwej operacji. Kilku najsłynniejszych specjalistów, a w ich liczbie niemiecki uczony, który na prośbę Hansa oglądał chłopczyka, wyraziło zgodę na wzięcie udziału w badaniach i operacji.
Nareszcie dzień zjazdu nastał.
Badania oczu małego Henryka trwały przez kilka dni. Najsławniejsi lekarze orzekli, że operacja jest możliwa i pacjent całkowicie lub częściowo odzyska wzrok.
Zabieg chirurgiczny odbył się.
Umieszczono małego pacjenta w klinice, w ciemnym pokoju, gdzie miał spędzić długie dni. Manon nie odstępowała od dziecka, pełniąc przy nim obowiązki sanitarjuszki.
Po dwuch tygodniach lekarze zdjęli obandażowanie, pozostawiając chorego nadal w ciemnym pokoju.
Henryk nawet w ciemności miał oczy zamknięte, a gdy Manon zapytała go o przyczynę, odparł:
— Mamusiu, boję się, gdyż nie chcę jeszcze wiedzieć, że pozostałem ślepy...
Jednak Manon powoli przekonała go, aby podniósł powieki, chociaż chwili tej bała się, jak straszliwego wyroku.
Był to moment groźny, przerażający. Przejęta troską, żyjąca niepojętą nadzieją matka czuła, że siwieje.
— Czy już? — cicho zapytała, w ciemności dotykając ramienia synka.
— Jeszcze nic... boję się... o, jak się boję!... — odpowiedział urywanym szeptem.
— Synku... synku... — błagała matka, a całą wolę i siłę duszy włożyła w namiętne, nieme wołanie, niby do kogoś nieznanego, a potężnego:
— Spełnij! Spełnij!...