W wolnych od bitwy chwilach ćwiczono ochotników w sztuce wojennej, aby nazajutrz pchnąć ich do nowego boju.
Małachowski poznał ludzi, zjednoczonych w pułku, którym dowodził.
Nie mógł bez zdumienia patrzeć na żołnierzy.
Wczorajsi czeladnicy krawieccy, terminatorzy warsztatów szewskich, uczniowie gimnazjalni, młode kobiety z rodzin najsławniejszych, dzieci, parobcy i fornale wyrastali w mgnieniu oka na bohaterów, żołnierzy niezwyciężonych i nieugiętych.
13-go sierpnia 1920 r. rozpoczęły się ciężkie bitwy z przeważającemi siłami bolszewików. Broniono dróg, prowadzących do Warszawy.
Kapitan Małachowski obchodził pod Ossowem posterunki swego odcinku. Wszystko było w porządku. Kilku chłopaków stało na warcie, wpatrzeni przed siebie, baczni, skupieni, mocno zaciskając w drobnych dłoniach ciężkie karabiny.
W chałupach, gdzie się roiło od żołnierzy, widział Małachowski rzeczy niezwykłe, ogarniające go zachwytem.
Ochotnik Halina Szybowska, dwudziestoletnia kobieta, żona oficera, stała na progu i rozmawiała z przybyłą do Ossowa starszą panią.
Małachowskiego doszły słowa rozmowy.
— Dziękuję cioci za wszystko, z serca dziękuję! — mówiła Szybowska.
— Kiedyż powrócisz do domu, Halinko? — pytała ciotka.
— Po zwycięstwie, albo nigdy...
— Boże! — jęknęła starsza pani. — Jakże możesz tak mówić?! A dziecko? Zapomniałaś o niem! Maleństwo już mówić zaczyna...
Szybowska przycisnęła ręce do piersi, a w oczach błysnęły łzy.
Po chwili podniosła głowę i rzekła:
— Jeżeli ze mną coś się stanie, cioteczka wychowa dziecko?
— Halinko!
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/224
Ta strona została przepisana.