Tylko jeden człowiek w rządzie widział otchłań, w którą ten nieoględny krok miał rzucić Warszawę, a z nią razem, być może, cały kraj.
Był nim wierny sługa ojczyzny generał Sosnkowski.
W owym dniu 13-go sierpnia 1920 r. był on nieobecny na posiedzeniu rady ministrów.
O postanowieniu rządu zakomunikował mu premjer, Witos, który osobiście przybył do gabinetu ministra spraw wojskowych.
Generał Sosnkowski zerwał się na równe nogi i w uniesieniu najwyższem zawołał:
— Wierzę niezłomnie, że nasze wojska obronią Warszawę! Gdyby rząd opuścił stolicę, zawładną nią natychmiast ukryci komuniści, znajdujący się w mieście i mający już swoich komisarzy dla Polski! Ja się nie ruszę z miejsca, będę do ostatniej chwili strzelał z okien swego biura i padnę pod gruzami tego gmachu! Panowie chcecie ratować swoją skórę? A komuż ona będzie potrzebna, gdy Polski już nie będzie?! Wymawiam posłuszeństwo rządowi i z Warszawy nie wyjadę! Słyszy, pan? Nie wyjadę!...
Wielką siłą tchnęły słowa generała. Zmieniły one nastroje, panujące wśród ministrów. Rząd pozostał w stolicy. Panika w mieście ustała. Komuniści nie śmieli podnieść głów. Było to nigdy niezapomniane zwycięstwo generała Sosnkowskiego w chwili, gdy Naczelny Wódz rzucił młodą armję polską w stanowczy bój o wolność i życie kraju i narodu...
Długo odpowiadały polskie okopy, wstrzymując wroga, lecz niezliczone tłumy napływających nieprzyjaciół przeraziły słabszych i pozbawionych wiary w zwycięstwo.
Na flankach żołnierze z sąsiedniego odcinka zaczęli wybiegać z okopów i cofać się w stronę pola. Popłoch szerzyć się zaczynał.
Małachowski spostrzegł, że żołnierze jego pułku coraz częściej podnoszą na niego oczy i wpatrują się w jego twarz w trwożnem oczekiwaniu.
Zrozumiał, że zbliża się straszliwa chwila zwątpienia.
— Do ataku! — skomenderował nagle kapitan.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/229
Ta strona została przepisana.