Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/241

Ta strona została przepisana.

zaś niezmiennie przemawiacie do nas argumentem kija, a wice-hrabia Bryce twierdzi, że ludzie wschodu są nieczuli na inne argumenty. Czy wolno mnie skromnemu wschodniemu człowiekowi, zapytać mężów stanu Wielkiej Brytanji, na jakie inne argumenty wrażliwi są ludzie Zachodu? Nie zamierzamy dotykać sprzymierzonych narodów, będziemy mówili tylko o Niemcach i bolszewikach. Czyż nie są oni ludźmi Zachodu? A jeśli tak, to jakiż argument poza kijem wywarł na nich wrażenie?
Sir Chamberlain otarł spocone czoło i spojrzał na salę.
Tysiące oczu spoczywało na nim, a we wszystkich paliła się płomienna nadzieja, że oto padną z ust przedstawiciela największej potęgi stanowcze słowa, odkrywające nowe drogi bytu ludów.
O, no, indeed! Never! — pomyślał angielski minister, nagle poczuwszy się mężem stanu Wielkiej Brytanji, jak niegdyś Joe Leyston po słowach Polaka — Alfreda Małachowskiego.
Zdaleka doszedł uszu Chamberlaina chór głosów dawno zgasłych i żyjących synów jego ojczyzny. Ujrzał ten tłum podniecony, a wśród niego Cromwella, Rhodesa, Spencera, Wilkinsona, Gladstona, Balfoura, Wellsa, Kiplinga i Szekspira.
Stali dumni. Mówili:
— Bóg dał Anglji uprzywilejowane posłannictwo na ziemi!
Uspokoił się odrazu i mowę swoją zakończył słowami sympatji dla idei pokoju i tamowania zastosowań siły zbrojnej, lecz pozostawiał Wielkiej Brytanji wolne ręce.
Wszyscy zrozumieli wtedy, że minister angielski odsłonił tajemnicę przyszłej polityki Londynu — stolicy prawdziwego, wszechwładnego króla — kapitału.
Jego królewska mość, niewidzialny władca, utajony w „świętem świętych“ City, nie życzyłby sobie zbyt długiego pokoju, bo to nie przynosiło dużych procentów i nie wypełniało stalowych safesów banków.
Na promiennem tle nadziei, jak czarna rozpacz, zamajaczyła ponura sylwetka nielitościwego króla świata,