— Kto to jest? Jaki niezwykły, natchniony wyraz twarzy! Z pewnością jakaś duchowna osoba... może mnich?...
— Cóż znowu? — doszedł inny głos. — Przecież nosi zwykłe ubranie, może tylko tużurek jest nieco przydługi, a krawat taki, jakiego obecnie nigdzie nie nakładają... Jakiś dziwak, lub...
Gwar na sali stłumił resztę zdania.
Człowiek w czarnym surducie nagle pochylił się, zmalał i, chyłkiem przedzierając się przez tłum, opuścił salę.
Stanął przy głównem wejściu i czekał, uważnie oglądając publiczność, wylęgającą na placyk.
Długo czekał, aż nagle oczy mu błysnęły. Zdjął czarny, wyszarzały kapelusz o szerokiem rondzie i podszedł do rosłego mężczyzny w jasnem sportowem ubraniu.
— Mister Roy Wilson? — spytał po angielsku. — Pan mnie nie poznaje?
Zapytany obrzucił dziwną postać zdumionym wzrokiem, lecz uchylił kapelusza i z uprzejmym uśmiechem odpowiedział:
— Jestem Wilson, lecz muszę przyznać się ze wstydem, że, chociaż po raz pierwszy coś podobnego mi się zdarza, nie przypominam sobie z kim mam przyjemność...
— Borys Suzdalskij, były oficer pułku kawalergardów w Rosji... rzucił nieznajomy.
— Devil! — zakrzyknął Roy. — Zmienił się pan do niepoznania!
— Tak, jak i cała Rosja... — szepnął Borys.
— O, yes! Prawda! prawda! Zapomniałem... — tłumaczył się Amerykanin.
— Stojąc na galerji, poznałem pana i tak serdecznie się ucieszyłem! Poczułem powiew młodości, nawet dzieciństwa — mówił Borys cicho. — Czy pan był z żoną i z dzieckiem?
— Nie! — zaprzeczył Roy, potrząsając głową. — Siedziałem obok panny de Chevalier i jej synka.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/243
Ta strona została przepisana.