— Gdy dorośniesz, moje dziecko, sam ujrzysz białe duchy, jeżeli istnieją one... — powiedział Stresemann, uśmiechając się do chłopca.
— Wiem, ale to jeszcze tak długo czekać! — szepnął Henryk. — Mam dopiero dwanaście lat...
— Czas szybko mija, — pocieszył go minister. — Pamiętam siebie doskonale w tym wieku, a teraz...
Uśmiechnął się i znowu westchnął.
Do rozmawiających zbliżył się Neuville i, ukłoniwszy się, poważnym, cichym głosom powiedział:
— Panie ministrze! Mój wychowanek po swojemu wyraził to, czego miljony ludzi oczekują od Niemiec. Mały Henryk wyczuł, że mowa zasługiwała na to, aby jej autor ujrzał dobre duchy i głosy ich przechował w sercu! Czyżby ten mały chłopak pomylił się i kiedyś miał gorzko żałować swoich naiwnych myśli?
Stresemann słuchał ze zdumieniem. Długo milczał.
Tymczasem ostatnie promienie słońca zgasły i nad łańcuchem gór zawisła szara płachta zmroku.
— Teraz nikt już nie dojrzy białych duchów! — szepnął minister.
— Trzeba tam wejść samemu, nie oglądając się za tymi, co pozostają na dole... Wejść i doczekać się świtu... — także szeptem odpowiedział Neuville. — Natchnienie i bohaterstwo prowadzą ludzkość naprzód... Stado nie szuka nowych dróg, aż ich nie znajdą śmiałe jednostki.
Ukłonił się i, ująwszy Henryka za rękę, odszedł.
— Ten pan ma śmiałe, wesołe oczy — mówił Henryk, oglądając się za stojącym na dawnem miejscu Stresemannem. — Myślałem, że on widział dobre duchy... A może, nie chce nikomu mówić o tem?...
— Nie wiem... — odparł nauczyciel z westchnieniem.
— Ale ja je ujrzę! — zawołał chłopak.
— Ujrzysz, mały Henryku! — kiwając głową, ododpowiedzial Neuville.
— Kiedy będę dorosłym? — spytał Henryk.
— Może prędzej, niż myślimy... — szepnął profesor.
— Jakież to szczęście! — wyrwało się Henrykowi. — Słońce i białe duchy, dobre duchy!...
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/265
Ta strona została przepisana.