Nagle umilkł i rzekł, smutnie potrząsając głową:
— Jak to źle, że dobre duchy spotkać można tylko na szczytach gór! Nie każdy tam może zajść...
Neuville spojrzał w pociemniałe oczy chłopaka i położył mu rękę na ramieniu.
— Nie martw się, mały przyjacielu! Tu na ziemi są też dobre duchy...
— Dlaczegóż nie widzę ich? — zapytał chłopak.
— Pokrył je pył, stały się szare lub brunatne. Trudno je poznać w tłumie ludzi! — odpowiedział profesor.
— Dlaczego? — dopytywał się Henryk.
— Bo widzisz, moje dziecko, istnieje na świecie pewien możny pan, który ciągle drży o swoje życie... — mówił Neuville.
— Drży? Boi się? — szepnął chłopak.
— Tak! śmiertelnie się boi. W dzień chodzi otoczony wojskiem, policją, sługami, a w nocy — zamyka wszystkie drzwi i okna w domu i nie śpi...
— Biedak! — zawołał Henryk.
— Pewnie, że biedak! — zgodził się nauczyciel. — Biedak, bo wie, że jeżeli się nie zmieni, nic go nie uchroni od zguby i że nikt po nim płakać nie będzie.
— Jak się nazywa ten pan?
— Nie znasz go jeszcze, mój mały! Na imię mu — kapitał.
— Cóż on złego zrobił białym duchom? — pytał chłopak.
— Widzisz: żeby skrzywdzeni przez niego ludzie nie mieli czasu na obmyślenie napadu na niego, możny pan ogłosił: „pracujcie cały dzień i całą noc, a ją będę za to płacił!“ Ludzie zaczęli w pośpiechu pracować i, zmordowani, słabi, już nie myślą o kłótni z możnym panem. Ma on w ten sposób ład i spokój na ziemi... — mówił Neuville z uśmiechem.
— Rozumiem! — zawołał Henryk. — Biedne białe duchy zmuszone są też pracować w pośpiechu i dlatego okrył je pył?
— Właśnie! — zgodził się Neuville.
— Więc nikt ich nie pozna?... — westchnął chłopak.
— Kto ma dobre oczy, ten spostrzeże je w najgęstszym tłumie.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/266
Ta strona została przepisana.