daje otuchy i opromienia nadzieją, drugich niepokoi i przeraża. Pierwsi nie mają odwagi zabrać się do czynu, drudzy — bronią zażarcie swoich placówek. Istnieje jeszcze jedna kategorja ludzi. Są to ci, którzy obawiają się wielkich zmian i mówią sobie „laissez jaire, laissez passer“...
— Więc pan ma jeszcze jakąś nadzieję? — spytał Joe, podnosząc blade oczy.
— Mam... — odparł Alfred. — Zmiany nastąpią nie tak prędko, lecz nastąpią i Henryk de Chevalier, naprzykład, doczeka się tego dnia.
— Jakże się to odbędzie? Jak pan myśli? — zapytał Roy.
— Nie jest tajemnicą, przecież, że nikt w Europie i Ameryce nie pragnie wojny. — rzekł Małachowski. — Powiem więcej! Inwalidzi, którzy widzieli oblicze wojny, będą wstrzymywali od niej młodzież. Matki, żony, siostry, wszystkie kobiety wystąpią przeciwko nowemu mordowi niewinnych ludzi! Stan finansowy przez długi jeszcze czas nie pozwoli na nowe szaleństwo niszczenia dobytku narodowego...
— Przejdą lata i nastroje się zmienią! — przewał mu Leyston.
— Tak, lecz tych lat wystarczy, aby zarażone wojowniczemi zapałami generacje wymarły. Podrastające pokolenie, chociaż pamięta okres wielkiej wojny, będzie już mniej zaborcze. Egoistyczne poglądy będą się ścierały z krytyką ich ze strony ludzi starszych, rozczarowanych co do imperjalizmu i będą oddziaływały słabiej na wyobraźnię młodzieży. Nadzieję swoją pokładam jednak dopiero w następnem pokoleniu, gdy na skutek rozwijającej się szybkiej komunikacji, zostanie dokonane wzajemne poznanie się ludów i ras i wynikające stąd porozumienie.
— Aha! — zawołał Roy Wilson. — Należy więc przeciągnąć okres chociażby sztucznego pokoju?
— Niezawodnie! — odparł Alfred. — Po wojnach następują zwykle okresy wybuchu duchowych zagadnień. Będzie to woda na młyn pokoju. Tymczasem jest źle! Północ się zbliża, lecz Borys nie mógł słyszeć bicia zegara. Nie! Pozostaje jeszcze pięć minut. Przez
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/281
Ta strona została przepisana.